środa, 25 lipca 2012

Rozdział 18

   - Czas na kilka wyjaśnień- zaczęłam , gdy wszyscy powoli wracaliśmy do domu ciemnym tunelem . Brakowało tylko Damaris , która w niezwykły sposób ulotniła się w powietrzu . Popatrzyłam pytająco na Karen .
   - Od czego mam zacząć ?
   - Najlepiej od początku - pwiedział Keith .
   Karen zerknęła na niego zjadliwie , mając ochotę skoczyć mu do gardła . Nie miałam pojęcia dlaczego . Przecież jest taki słodki . Cały czas trzymałam go za rękę . Chociaż wiedziałam , że nic mi nie grozi , nawet gdybym była oddalona od niego o kilka metrów , to i tak wolałam być bliżej . Czułam się otoczona dwiema kratami , przez które nikt nie może się przedrzeć .
   - No więc , przez wasze szlabany , dziewczyny , zostałam sama z naszymi planami na popołudnie . Po lekcjach poszłam do Damaris , która wyjaśniła mi jak mogę się dostać do domu . Postanowiłam , że sama dam sobie radę . Przypadkowo poznałam Owena Morgisa , który uznał , że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia . Pozornie był bardzo przystojny i szlachetny , bo chciał za mną skakać nawet w ogień i chyba to mnie do niego przekonało . Nie można powiedzieć , że się w nim zabujałam , bo znałam go niedługo , ale uznałam , że warto mieć u boku kogoś , kto w razie niebezpieczeństwa mi pomoże . Wzięłam go ze sobą . Cudem udało nam się przejść przez te tunele . Była to zasługa Owena , ponieważ miał dar zabijania wzrokiem . Cokolwiek zrobił , czynił z siebie bohatera , wypinał dumnie pierś i chwalił się swoją odwagą . Ja głupia mu ufałam . Do domu trafiłam w samą porę . Działy się tam straszne rzeczy . Te zjawy rzucały straszne czary i uroki w moich rodziców , a oni byli na skraju wyczerpania . Nie znałam żadnych czarów , a spoglądanie przez sciany by mi się nie przydało , więc walczyłam z nimi zupełnie niemagicznie . Owen zaskoczony śmiertelną powaga sytuacji uciekł do komórki na narzędzia ogrodnicze . Nie miałam pojęcia gdzie poszedł , byłam sam na sam z potworami . Wtedy nastąpił wybuch i sami wiecie co dalej ...
   - Biedny Owen , dostał kilka uderzeń i o mało się nie rozpłakał - śmiałam się .
   - A wy ? I on ?- zapytała Karen patrząc na Keitha z pogardą .
   Opowiedzieliśmy jej o wszystkim . Za każdym razem gdy padało imię Keitha przyjaciółki krzywiły się z pogardą . Postanowiłam poruszyć wreszcie ten temat .
   - Dziewczyny , dlaczego tak nie lubicie Keitha ? W pewnym sensie uratował ci zycie , Karen .
   Koleżanki uznały za mało stosowne mówienie o chłopaku w jego obecności . Wzruszały ramionami i dawały mi porozumiewawcze znaki .
   - Właśnie . Dlaczego mnie nie lubicie ? Chętnie posłucham .
   Caroline i Karen poczuły się osaczone . Nie miały wyjścia. Albo uciekają w głuchą noc i stają się posiłkiem dla skrzatów albo nam się spowiadają . Wybór był wiadomy .
   -Jakoś tak samo wyszło ... Bez powodu - zaczęła Caroline .
   - Powód zawsze jest - nalegałam .
   - To jest wyjątek od tej reguły . Po prostu jestesmy uprzedzone co do niego - podsumowała Karen uznając temat za zamknięty .
   - W takim razie musicie przywyknać do tego , że jest moim chłopakiem - oznajmiłam .
   Dopiero teraz dziewczyny zobaczyły nasze złączone ręce . Popatrzyły , jakbym robiła największy bład w swoim życiu . Chyba nigdy nie dowiem się o co im chodz - pomyślałam.
   Keith też zerkał na mnie inaczej . Wyraźnie zszokowała go moja wypowiedź . Sama nie wiedziałam , dlaczego to robię , ale wydawało mi się to naturalne .
   - Słuchajcie . Nie wiem jak wy ale ja straciłam zupełnie rachubę czasu . Wie ktoś , która jest godzina ?- zmieniłam temat .
   - Dochodzi czternasta - odpowiedział Keith patrząc mi w oczy , jak gdyby to było miłosne wyznanie .
   - Lekcje się kończą , a ja jestem potwornie zmęczona . Możemy przyspieszyć - popędziła Caroline .
   Po kilku minutach zdrowego marszu znaleźliśmy się na powierzchni i wreszcie mogliśmy odetchnąć świeżym powietrzem . Ulżyło mi . Już niczym nie musiałam się martwić . No , chyba tylko jutrzejszymi lekcjami ...
   Przyjaciółki nie oglądając się na nikogo , chyba obrażone , poszły do domu odsypiać zarwaną nockę . Chciałam iść z nimi , ale Keith przytrzymał mnie za rękę . Otworzył usta by mi coś powiedzieć , ale przerwałam mu :
   - To chyba nie jest dobre miejsce ...
   Oddaliliśmy się od domu Barrena i stanęliśmy na ścieżce pomiędzy drzewami .
   Chłopak znów chciał coś z siebie wyrzucić , ale ponownie mu przerwałam .
   - Nic nie mów .
   Lekko pocałowałam go w usta . Chciałam już iść , kiedy Keith znowu mnie zatrzymał . Całował teraz długo , nie chcąc bym szła . Było mi dobrze , bardzo dobrze ...
   Mieliśmy poważne problemy z rozstaniem . Ja chyba zakochałam się na amen .
   - Moze wieczorem ... przyjdę po ciebie . Chcesz ?
   - Aha . Przyjdź .
   Do domu trafiłam pół godziny później niż przyjaciółki. Smacznie spały rozłożone na łóżkach jak susły . Pootwierane szafi i niedomknięta lodówka świadczyły o tym , że szukały jedzenia , ale obeszły się smakiem .Położyłam się u siebie i też zasnęłam .

----------------------------------------------------------------------------------

  - Dlaczego to zrobiłaś ?
  - Co ?
  - No wiesz , ty i ja ...
  - Może cos w tobie zobaczyłam ... nie wiem . 
  -Kocham cię wiesz ?
  - Ja ciebie też . 
 - Czyżby ?
  - Tak . Na pewno . 
  Szłam przytulona do Keitha przez osadę . Zauważyłam , że kwitło tutaj życie toważyskie . Dużo było tutaj barów , klubów i dancingów , alejami spacerowały podobne do nas pary . Nie byliśmy wyjątkiem .
   - Może gdzieś wstąpimy , napijemy się czegoś , potańczymy ?
   - Czemu nie . 
   Skręciliśmy do najbliższej restauracji , z której płynęła nastrojowa muzyka . Nie było tam zbyt dużo ludzi . Tak w sam raz .
   Keith zamówił dwa napoje . Usiedliśmy przy stoliku . Między nami panwała idealna cisza . Nikt nie chciał jej przerywać czymś niepotrzebnym . Po prostu na siebie patrzyliśmy . To wystarczało .
   - Zatańczysz ?- zapytał , gdy z głośników popłynęła delikatna , cicha melodia .
   - Jasne .
   Przytuliłam się do niego . Kołysaliśmy się w rytm powolnej piosenki , czasami patrząc sobie w oczy , a czasami po prostu tuląc się do siebie . Niekiedy odczuwałam potrzebę pocałowania go . On też . 
   Tańczyliśmy tak przez dłuższy czas nie mogac się rozstać . Ilekroć pomyślałam o powrocie do domu robiło mi się smutno i pusto na sercu . Uświadomiłam sobie , że keith jest dla mnie kimś najważniejszym .
   - Muszę już wracać do domu . Wybacz .
   - No tak . Jutro buda . Zapomniałem .
   Odprowadził mnie do domu i jeszcze długo przytulał i całował pod drzwiami . Potem odszedł . Czr nocy prysł .

- ja

- Karen

- Caroline

wtorek, 24 lipca 2012

Rozdział 17

   - Ja spowoduję kilka wybuchów , a wy idźcie i zabierzcie Karen i jej rodziców w bezpieczne miejsce - rozkazała Caroline .
   Od razu zabraliśmy się do roboty . Podeszłam do Karen .
   - Jak się czują ?- wskazałam na kobietę i mężczyznę leżących na posadzce . Mama przyjaciółki była piękną kobietą o rudych włosach i bladej cerze . Naprawdę , zazdrościłam jej urody . Ojciec był przystojnym mężczyzną o krótko przystrzyżonych włosach i starannie wymodelowanej brodzie . Już wiem , po kim Karen odziedziczyła nadzwyczajną urodę .
   - Są nieprzytomni , ale żyją . Mają kilka zadrapań po tym wybuchu - lekko się uśmiechnęła .- Będzie dobrze .
   - A gdzie twój brat ?
   - Na obozie . Nic jeszcze nie wie .
   - I nic narazie nie powinien wiedzieć .
   - No .
   Z pomocą Keitha udało nam się przenieść rodziców Karen na dalszą część podwórka pod rozłożyste drzewo , to był chyba klon - zawsze się mylę . Nakazaliśmy dziewczynie , by tam siedziała i ich pilnowała .
   - Caroline właśnie rozbraja te stwory - powiedziałam .
   Karen udała przestraszoną . Ale tak naprawdę , wiedziałyśmy , że jeżeli Caroline czegoś chce , to dopnie swego . Okazało się , że jest najbardziej poukładaną osobą z całej naszej trójki.
   - Dobra , lecimy . Może potrzebna jest pomoc .
   Wział mnie za rękę . Wstąpiła we mnie taka niemoc , że nie miałam siły się wyrwać . Może nawet nie chciałam . Keith pociągnął mnie za sobą . Z daleka przyjemnie było patrzeć , jak Caroline powoduje wybuchy tych zjaw , ale wiedzieliśmy , że to nie przelewki . Opróch ogniowych kul , wokoło latały również zaklęcia ,których mocy nie mogliśmy przewidzieć .
   - Jesteś w stanie coś zdziałać bez różdżki ? - zapytałam .
   - Dla ciebie wszystko - to po prostu mną wstrząsnęło . On zachowuje się jakbym była jego własnością . Popatrzyłam na nasze ręce złączone w uścisku . Tak właściwie to nie ... To znaczy tak . Jestem jego własnością .
   - No to proszę . zrób to  d l a   m n i e - pocałowałam go w policzek . Popatrzył na mnie zdziwiony . Też w to nie wierzę .
   Keith wykrzyczał coś w obcym języku . Domyśliłam się co chce zrobić .
   - Nie !!!- zainterweniowałam .- Nie zwołuj ich . Gdyby ktoś z ludzi niemagicznych zobaczył te skrzaty , byłby skandal . Nie zapominaj do jakiej szkoły należysz .
   - Nie martw się . Te zjawy , z którymi walczy Caroline użyły specjalnych zaklęć , by uniknąć kontaktu z takimi ludźmi . Zaufaj mi .
   Pod jego spojrzeniem , po prostu mdlałam . Zauważyłam , że jest niczego sobie ...
   W oddali usłyszałam głośne kroki . Z czasem wyłoniło się stado skrzatów . Nie byli tacy mali , jak pokazują w baśniach . Byli ogromni , niczym ogry z ,, Gumisiów " . W samą porę , bo Caroline miała wyraźne kłopoty z koncentracją . Często nie trafiała w cel . Keith kazał się jej wycofać , pogulgotał coś jeszcze do skrzatów i oddalił się . Pociągnął mnie za sobą .
   - Caroline , choć , oni sobie sami poradzą .
   Mało brakowało , a zderzylibyśmy się z młodym chłopakiem . Miał brązowe , postawione na jeża włosy . Oczy miał przestraszone i niepewne .
   Karen , do której się zbliżaliśmy popatrzyła na niego z nienawiścią .
   - Kto to jest ?- zapytałam zdezorientowana .
   Przyjaciółka nie słuchała mnie , ale podeszła do chłopaka i przyłożyła mu z płatka .
   - Ty .... mówiłeś , że mnie kochasz ... że możesz skoczyć za mną nawet w ogień ...  ty chamie ! Idź ode mnie , precz !
   Patrzyłam na tą scenę zaskoczona wybuchem furii Karen . Była wściekła , a zarazem rozczarowana . Powoli domyślałam się o co chodzi .
   Chłopak odszedł spuszczając głowę . Jednak coś w jego oczach mówiło , że niczego tak nie żałuje , jak spotkania Karen ...
   - Dobra . Nie wiem co tu jest grane , ale mam nadzieję ,że wkrótce się dowiem , prawda ?- zapytał Keith.
   - Może ...- powiedziała tajemniczo Karen , zadowolona z efektu jaki wywołała .
   W chwilę potem nadeszła cała zgraja skrzatów . Chyba wykonali zadanie , bo wyglądali na usatysfakcjonowanych . Nie myliłam się . Po zjawach nie było śladu . Pozostały tylko zgliszcza po domu Karen .
   - Gdzie twoi rodzice teraz będą mieszkać ?- zaniepokoiłam się .
   - Nie mam bladego pojęcia . A może Damaris pomoże ?
   Teraz ona wierzyła w dobroć Damaris . Ja , prawdę powiedziawszy, zwątpiłam . Gdyby jej na nas zależało z pewnością by nam pomogła .
   - Nie wiem , czy jej się zechce .
   Opowiedziałam , o tym co w tej chwili czułam . Pustka , rozczarowanie , byłam zawiedziona .
   - Myślę , że ona nad wami czuwała , tylko pozwoliła działać samym . Nie wierzę , że was opuściła .
   - Keith ma rację . byłam niedaleko - z drzewa , pod którym siedzieliśmy zeskoczyła zwinnymi ruchami Damaris w całej swojej krasie .- Chciałam was sprawdzić . W razie niebezpieczeństwa pomogłabym wam .
   Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam . No tak ,cała Damaris ...
   - Co się stało z moimi rodzicami ? Będą żyli ? - pytała Karen .
   - Oni tylko śpią zwykłym snem . Dobrze by było , gdybyście anieśli ich do łóżek .
   - Ale dom to jedna wielka ruina . Jak mamy to zrobić ?
   - Tym już się zajęłam . Magia nie zna ograniczeń - mrugnęła do nas tajemniczo .
   Na miejscu pozostałości po starym domu stało nowe , dokładnie takie samo mieszkanie . Wierzyłam Damaris . Magia nie zna ograniczeń .
   Doprowadziliśmy wszystko do idealnego porzadku łącznie z rodzicami Karen . Pora wracać do szkoły .

niedziela, 22 lipca 2012

Rozdział 16

   U wyjścia z tunelu stał przedmiot kształtem przypominający wagę . Próbowałam ominąć to coś , ale za każdym razem jakaś siła spychała mnie z powrotem do pieczary .
   - Chyba musimy tego użyć - odkryłam .
   - No jasne , że musimy głuptasku - popatrzył na mnie jakbym była jego dziewczyną . Nie powiem , nie denerwowało mnie to .
   - A potrafisz się tym posługiwać ?- zapytała Caroline . Obecność Keitha wyraźnie ją wkurzała .
   - No jasne . To nie pierwsza moja tak tajemnicza wyprawa- puścił do mnie oko . Dobrze , że było ciemno . Byłam przynajmniej pewna , że nie zauważył mojego rumieńca i uśmiechu , którego nie mogłam pohamować .
   Wypytał nas o miejsce zamieszkania Karen i wyklikał :USA , stan Arizona , Phoenix , Minerstreed 45a .
   W ciągu kilku sekund , przebyliśmy odległość do tego miejsca . Widziałam tylko rozmazane kontury drzew i domów . Źle znosiłam podróż . Gdy jakaś siła wyrzuciła mnie na trawę pod domem Karen , poczułam , że więcej nie wytrzymam . Uciekłam w pobliskie krzewy i zwróciłam co nieco .
   - Jestem obrzydliwa , wiem - podsumowałam .
   - Nie tylko ty - uśmiechnął  się Keith i wskazał na Caroline , która chyba załatwiała to samo .
   Budził się ranek . Tak właściwie było jeszcze ciemno , ale słychać już było ludzi , wyjeżdżających do pracy . Były to nieliczne osoby , bo w wielu domach było jeszcze sennie . Wyjątkiem był dom Karen . Dochodziły stamtąd dziwne jęki . krzyki i dźwięki demolowanego mieszkania .
   - Chodźmy , tam się coś dzieje - powiedziałam i pobiegłam do wejścia . Nie zdążyłam nacisnąć klamki , a już jakieś potężne moce odrzuciły mnie od drzwi . Próbowałam kilkakrotnie , lecz wciąż lądowałam na trawie .
   - Ja spróbuję - zaproponował Keith .- Abarakus !
   Nic nie pomogło . Nawet zaszkodziło , bo złamało mu różdżkę .
   - To bardzo silne zaklęcie - podsumował.- Cały dom jest nim strzeżony . Nie ma szans , by tam wejść .
   - Nawet najmniejszych ?- niepokoiłam się .
   - Można w niego walnąć jeszcze silniejszym zaklęciem , ale moja różdżka się do tego nie przyda ze względu na stan techniczny , a wy jeszcze swoich nie macie . Nie mam pojęcia co robić .
   Caroline patrzyła na tą sytuację ze stoickim spokojem .
   - Ja wiem - powiedziała .
   Skupiła się , wyciągnęła ręce ...
   - Nie !!!!!!!! Możesz zrobić im krzywdę !- krzyknęłam .
   - Nie , zrobię to . Lepiej żeby wszyscy zginęli inaczej ? Nie wszystko stracone . Może uda im się przeżyć.
   To była najszybsza akcja Caroline . Ledwie zdążyła rozłożyć ręce , a już cały dom oderwał się od ziemi . Cała konstrukcja rozpadła się na miliony kawałków . Została tylko część muru od strony wschodniej . Przez chwilę panowała idealna cisza , ale po kilku minutach coś zaczęło ją zakłucać . Znów strzały .
   Dotknęłam pozostałości po mieszkaniu Karen . Wciąż każda cegiełka odpychała od siebie , lecz z mniejszą mocą . Cała nasza trójka przeszła najostrożniej jak się dało do ,, środka " . Wszędzie było pełno rozwalonych mebli , ścian i wszystkiego , co jeszcze przed wybuchem było całe . Podłoga była zniszczona tylko w pewnym stopniu . Na ocalałym skrawku paneli stała Karen . Miała potargane włosy , posiniaczoną twarz , podarte ubranie . Głowę miała pochyloną nad dwiema osobami , rodzicami . Z rogu bylego pomieszczenia dochodziły strzały , huki . Podeszłam do tego miejsca . Znajdowała się tam zakapturzona postać . Jej twarz  była niewidoczna . Z resztek meblościanki wyłoniły się jeszcze trzy takie zjawy . Wyglądały jakchodzące ciuchy , bez ciała . Znów usłyszałam strzały . To jedna z postaci celowała zaklęciami w Karen . Keith podbiegł do niej i w wielkim skupieniu wyczarował wokół niej kapsułę , od której odbijały się wszelkie uroki . Byłam pewna , że zjawy tak łatwo nie odpuszczą i wojna dopiero się zaczyna .

sobota, 21 lipca 2012

Rozdział 15

   - Damaris ! Damaris !- wołała Caroline biegając po osadzie . W żadnym domu nie paliło się światło , cały świat właśnie w tym momencie musiał słodko spać . Teraz , kiedy my nie zmrużyłybyśmy oka , choć byłyśmy wykończone .
   - Chyba jej tutaj nie znajdziemy . Ona też chyba jest człowiekiem . Pewnie śpi . Chodźmy do jej gabinetu .
   Zegar ustawiony na środku placu targowego wskazywał punkt pierwsza . Dopadłyśmy do drzwi domu Miss . Zapukałyśmy . W drzwiach stanęła Damaris we własnej osobie w koszuli nocnej i papilotach . Ona jest bardziej ludzka niż mi się wydawało .
   - Damaris ! Karen zniknęła ! Wiesz może gdzie poszła ?
   - Nie wiem dziewczęta , może wybrała się do swoich rodziców . Jest to dość niebezpieczne na tygodniu , zwłaszcza w nocy .
   - Pytała cię o potajemne wyjście stąd ?
   - Tak , pytała .
   - No to pewnie poszła . Damaris , powiedz nam gdzie to jest .
   - Niedaleko domu profesora Barrena . Jest dobrze ukryte . Nie jest strzeżone przez czarodziejów , ale pilnują go nocne skrzaty . Są aktywne głównie po zmroku , więc jest bardzo niebezpieczne przebywać w ich pobliżu . Uważajcie - Damaris weszła do domu i zamknęła drzwi na klucz .
   - No to choć .
   - Ale gdzie ? Nie wiemy gdzie jest dom Albercika .
   - Masz rację - zgodziłam się . Zapukałam do drzwi Damaris .
   - Na wschodzie !- odezwał się głos z wewnątrz . Chyba umie czytać w myślach .
   Pobiegłyśmy na wschód . Dom Barrena był łatwy do znalezienia , bo na drzwiach wisiała tabliczka z jego imieniem dobrze widoczna w świetle księżyca .
   - Rozdzielmy się . Szukajmy .
   Zrobiłam krok i straciłam zupełnie równowagę . Moja noga wpadła w jamę . Rozgarnęłam liście . Ona była większa . Zmieściłabym się w niej .
   - Chyba mam .
   Powoli zeszłyśmy do podziemi . Było ciemno . Wpadłam na pewien pomysł .
   - Caroline ? Potrafisz kontrolować swoją moc ?
   - A po co ?
   - Może mogłabyś dać tu trochę światła ?
   -Spróbuję .
   Szło jej nieźle . Wyglądało to tak , jakby trzymała w rękach pochodnie .
   Poczułam dotyk na ramieniu .
   - Dlaczego mnie dotykasz , Carol ?
   - Nie dotykam cię , ręce przecież mam zajęte .
   Odwróciłam się . To nie były ludzkie ręce . Były pomarszczone i pulchne . Uświadomiłam sobie , że to ręce skrzata .
   - Macie dwie minuty na wycofanie się . W przeciwnym razie zaatakujemy - odezwał się nieznany głos tuż za mną .
   - Nie możemy trochę ponegocjować ? - zapytałam .
   - To nie żarty .
   Nie miałyśmy zamiaru zawracać , skoro przeszłyśmy spory kawałek . Niech sobie nie myślą . My też mamy swoje moce i możemy ich użyć . To znaczy Caroline może użyć swojej mocy , bo ja nie mam zamiaru przepowiadać przyszłości skrzatom .
   Wtem jakiś potężny pocisk uderzył w moje plecy . Odwróciłam się . Zobaczyłam rażące światło w ręku jednego stwora . Celował nim w Caroline . Zagrodziłam mu drogę .
   - Nie możesz zrobić jej krzywdy - powiedziałam .
   - Ja mogę wszystko .
   Nagle ostry ból przeszył mnie całą . Usłyszałam krzyki przyjaciółki . Pociski , które w nas trafiały były bardzo silne . Przenikały nas jak wyjątkowo mocne kule od pistoletów . Skrzatów wkoło było coraz więcej . Zostałyśmy otoczone , nie widziałam żadnych szans na ucieczkę . Caroline wymachiwała rękami we wszystkie strony powodując wybuchy . Mimo tego stworki nie znikały , mało tego , wciąż było ich coraz więcej . Moje chwyty karate , też na niewiele się zdały . Byłyśmy przegrane . W ciągu jednego dnia nauki magii , nie nauczyłyśmy się żadnych zaklęć , jakie mogłyby się przydać w tej sytuacji .
   Miałam nadzieję , że pomoc nadejdzie jak najszybciej . Przestałyśmy się przemieszczać do przodu . Nie pozwalały na to rzesze skrzatów . Wydaje się to może niedorzeczne , ale miałam pomysł , by po prostu poprzez komórkę zawiadomię kogoś o naszych kłopotach , lecz w tych podziemiach nie było ani kreski zasięgu . Możliwe byłoby wezwanie policji , pogotowia  albo straży , ale to również było zbyt szalone .
   Krąg wokół nas zaczął się zwężać . W dali wypatrzyłam obce światełko , ale wybiłam t sobie z głowy , że to pomoc . A może Damaris ? Która może być godzina ? Zapewne koło trzeciej . Nie  , to nie ona .
   Z mroku wyłoniła się smukła postać chłopaka . Unosił się nad ziemią , jak gdyby latał . W ręku trzymał pochodnię . Keith . Chciałam go zawołać , bo przez chwilę zdawał się nas nie dostrzegać , lecz to było złudzenie . Przypłynął do środka okręgu i coś powiedział w niezrozumiałym dla nas języku , przypominającym gulgotanie indyka . Skrzaty popatrzyły po sobie , rozstąpiły się i odpowiedziały Keithowi .
   - Na co czekacie ? Idźcie do przodu - ponaglił nas chłopak .
   Poszłyśmy dalej . Keith jeszcze trochę pogadał ze stworami i dołączył do nas .
   - Co ty tutaj robisz ? Jeszcze wszyscy śpią - zapytałam .
   - To nic dziwnego . Opiekuję się nimi . Mam dar rozmawiania ze skrzatami . Polubiłem te stwory .
   - Jak je można polubić ?- skrzywiła się Caroline . - Chciały nas zabić .
   - Tak . Moga zrobić krzywdę , ale mnie fascynują .
   - A dlaczego przyszłeś do nich o tej porze ?
   - Wyczuwam ich zdenerwowanie . To tak , jakbym był pół - skrzatem - zaśmiał się .- A wy co tu robicie?
   Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z celu naszej wyprawy . Popatrzyłam na Caroline . Ona też wyglądała jak wielki odkrywca .
   Opowiedziałyśmy o wszystkim Keithowi .
   - Tak więc możesz już iść . Nie mamy czasu na pogaduchy - ucięła przyjaciółka .
   - No co wy ? Po tym wszystkim mam was zostawić ?
   - No nie wiem . Przecież zważając na porę , możemy przypuszczac , że nie będzie nas w szkole . Damaris o wszystkim wie i może nas usprawiedliwi . A jeśli chodzi o ciebie to nie wiem - przypomniałam mu .
   - Nie jestem aż tak zapalonym uczniem jak wam się wydaje . Idę z wami .
   - Może lepiej biegnijmy . Właśnie teraz może się dziać coś ważnego - podsunęłam .
   - Nie będziemy się męczyć , a szczególnie ty , Carmen - popatrzył na mnie z rozczuleniem .
   Machnął różdżką . Wybiłam się ponad ziemię . Latałam tak samo jak Keith . Podobnie jak Caroline nie mogłam złapać równowagi , ale z czasem nabrałam wprawy . Płynęliśmy o wiele szybciej od przeciętnego samochodu . Tak prędko , że po kilku minutach ujrzeliśmy nikłe światełko .

czwartek, 19 lipca 2012

Rozdział 14

   Nadeszła środa .  Wraz z nią nowe lekcje i nauczyciele . Miałyśmy okazję , by pospać  trochę dłużej , bo pierwsza lekcja miała odbyć się dopiero przed dziewiątą . Żadna jednak z niej nie skorzystała . Naszykowałyśmy się skrupulatnie do szkoły , usiadłyśmy na dywanie i rozmawiałyśmy .
   - Wiecie co ? Tak sobie myślę , że już dość dużo czasu nic nie robiłyśmy w sprawie rodziców Karen - zaczęłam .
   - Macie rację . To , że dziadkowie Carmen zginęli dopiero po tygodniu nie znaczy że tu będzie to samo .
   - Moglibyśmy dzisiaj jakoś wymknąć się do mojego domu i wykorzystać nasze dary - podsunęła Karen .
   - Ale to szkoła magiczna . Nie wiadomo , czy tak po prostu można stąd pójść .
   - Caroline ma rację . Pewnie strzegą wyjścia z niej jakieś czary , uroki ...
   - Przecież możemy opuszczać teren szkoły tylko raz na dwa tygodnie w weekendy - powiedziałam .
   - Musi być jakieś potajemne wyjście , takie , o którym nikt nie wie .
   - Może Damaris coś by nam podpowiedziała - myślałam na głos .
   - Ona będzie nas czegoś uczyć ?
   - Tak . Ma z nami obronę przed złymi mocami . Tę lekcję mamy dzisiaj .
   - To świetnie . Zapytamy . Powinna nam pomóc .
   - Taa ...- Karen chyba wciąż nie wierzyła Damaris .
   Pierwszą lekcją była teleportacja na 12 piętrze . Liczyłam na coś ciekawego , jakieś czary- mary , czy coś .  Przeliczyłam się , bo profesor Barren opowiadał tylko o teorii i zasadach . Kazał samodzielnie robić notatki . Ręka praktycznie mi odpadła po skończonej lekcji . Zdecydowanie pan Albert mówi zbyt szybko . Właśnie mozoliłam się nad napisaniem jakiejś trudnej łacińskiej odmiany sama nie wiem czego , gdy na moim stoliku wylądowała katreczka . Rozwinęłam ją . To od Caroline :

Ale mi się nudzi , a tobie ?

Odpisałam na tej samej kartce :

Potwornie nudna ta teleportacja . Może praktyka będzie ciekawsza . 



Praktykę będziemy miały dopiero w 3 klasie . 


Ale pech.


Keith pytał o ciebie . 


Co mu powiedziałaś ?
 

Dałam mu nasz plan lekcji . 


Jak mogłaś ?


No co ty ? Chłopak za tobą po prostu szaleje . 


Nie odzywam się do ciebie :/  


Przejdzie ci . 


...


Nie udawaj , że się na mnie obraziłaś .


...


Przecież widzę , że go lubisz .


Na pewno bardziej niż Barrena . 


:)


Powiedzieć ci najśmieszniejszy kawał pod słońcem ?


Wal.


Lovciam Barrena . 


Nie zabieraj mi chłopaka ...


Od teraz jest już mój ...


Jakoś się podzielimy .

Oj , chyb

   Nie zdążyłam dopisać reszty . Nade mną , albo raczej na równi ze mną pojawił się Albercik .
   - Co my tu mamy ? Hmmm... Gdzie notateczka ?
   - Tutaj , proszę pana . 
   - Teraz mówimy o skutkach teleportacji a nie o jej rodzajach . 
   - Przepraszam . Już to nadrobię . 
   Zakryłam kartkę , by Barren nic nie zauważył . Jego przenikliwe oczy były sprytniejsze .
   - Co tam chowasz Goldsoul ?
   - Nic takiego . 
   - Jeśli nic takiego to pokaż , bym mógł się o tym przekonać .
   - To niewarte pańskich oczu . 
   - Pokaż to ! 
   - Nie !!!
   Klasa ryczała ze śmiechu . Chłopcy otwarcie rechotali rozłożeni na ławkach , a dziewczęta dyskretnie szeptały między sobą . Karen patrzyła na mnie nierozumiejącym wzrokiem , a Caroline prawie płakała z przerazenia .
   - Cisza !!!- krzyknął nauczyciel.
   Zapadło idealne milczenie . 
   Barren zaczął się ze mną siłować . Był zbyt pewny siebie , bo zaczął wykręcać mi ręce i popychać bardzo mocno , aby tylko wyrwać mi kartkę . Wstałam gotowa użyć chwytów karate . Przez 4 lata chodziłam na kurs . Kopnęłam go z całej siły . Barren zrobił unik . Wyrwał mi papierek . Na szczęcie tylko kawałek . Na nieszczęście ostatnie pięć wersów .
   - Któż to mnie tak kocha ?
   Stałam zdezorientowanana na środku sali . Spoglądałam na kolegów i koleżanki z klasy . Ciężko było wytrzymać wśród tego śmiechu .
   - Mów do kogo pisałaś te karteczki . 
   -Do nikogo .
   - Mów prawdę .
   - Pisałam je sama do siebie . Chciałam podrobić pismo koleżanki .
   - Jakiej koleżanki ?
   - Ja z nią pisałam - z trzeciej ławki wstała Caroline . - Ja to zaczęłam . 
   - A więc tak ... Obie dzisiaj przyjdziecie do mnie za karę . O siedemnastej . Punktualnie . 
   Ale się wkopałam . 

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

   - Dlaczego się przyznałaś ? Przecież on by mi wreszcie uwierzył - pytałam Caroline na przerwie .
   - Nie mogłam cię zostawić samej . Razem jakoś przez to przejdziemy .
   -Ale zamiast siedzieć ze mną na dywaniku u Barrena , mogłaś jakoś pomóc Karen .
   - Bez ciebie i tak byśmy sobie nie poradziły. Twój dar liczy się teraz najbardziej .
   Potem była obrona przed złymi mocami . Miałyśmy zamiar zapytać o pomoc Damaris po lekcji . Barren chyba nie zamierzał nam odpuścić nawet kilku godzin , bo w połowie lekcji wszedł do sali i szeptał coś do Damaris . Nauczycielka przytakiwała i co chwilę spoglądała na nas . Powiedziała :
   - Carmen , Caroline , idźcie z panem . 
   Popatrzyłyśmy na siebie . Super , już się zaczyna .
   Barren zaprowadził nas do swojego gabinetu .
   - Zasłużyłyście na nieco dłuższy szlaban . Do dwudziestej będziecie segregować dokumenty szkolne .
   Albercik wysypał na podłogę zawartość siedmiu wielkich pudełek . Na koniec wziął ze swojego biurka jakieś maleńkie karteczki z imionami i ,,przypadkowo " upuścił na podłogę . Machnął różdżką . Wszystko straszliwie się poplątało .
   - Ups . Troszeczkę się pomieszało . Jeżeli wyrobicie się z tą robotą wcześniej , jeszcze coś dla was załatwię - dodał ze złośliwym uśmieszkiem . Wyszedł .
   - Taak , raczej nie będzie okazji wymknąć się do domu Karen .
   - Fakt . Zeby tylko Karen nie zaczęła działać w pojedynkę . 
   - Oby . Mogłoby jej coś grozić . Nie wszystkie czary służą dobru .
   - Właśnie . 
   - Cóż tam dziewczęta . Ruchy , ruchy . Pracujcie szybciej - w drzwiach pojawiła się głowa Albercika .- Za każde słówko , jakie usłyszę dodam jedno pudełko .
   - Dobrze- westchnęłam.
   Barren machnął różdżką i na środku gabinetu pojawiła się zawartość kolejnego pudełka .
   - Ja nie żartuję - powiedział .
   Caroline chciała coś powiedzieć , ale w porę zatkałam jej usta . Albercik poszedł . 
   Popatrzyłyśmy po sobie . I po co nam to było ?

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

   Wróciłyśmy do domu zmordowane . Było grubo po północy . Przez naszą nieuwagę w gabinecie wysypało się jeszcze sporo dokumentów . Nie dałysmy rady uporać się z tym wcześniej . Od drzwi Caroline skarżyła się Karen . 
   - I co o tym myślisz , Karen ?
   Cisza . Pustka . 
   - Pewnie śpi .
   Zaświeciłam światło .
   - Wstawaj śpiochu .
   Cisza . Odkryłam łóżko Karen . Pustka . Nie ma jej .
   - Poszukajmy jej .
   Zajrzałyśmy wszędzie, nigdzie jej nie było . 
   Caroline popatrzyła na mnie znacząco . Westchnęłam .
   - Tylko nie to . 
   Było pewne , że dalsza częsć nocy również będzie nieprzespana . 
   

poniedziałek, 16 lipca 2012

Rozdział 13

   - Carmen , proszę cię wstań wreszcie ! - Caroline  od 10 minut siedziały obok mnie i próbowały wyciągnąć mnie do szkoły .
   - Nigdzie nie idę - od 10 minut powtarzałam to samo .
   - Nie możesz nawalić już pierwszego dnia w nowej budzie .
   - Nie obchodzi mnie to .
   - Cały czas będę z tobą .
   - Nie musisz .
   - Ale kogo ty się boisz ?
   - Nikogo .
    - To dlaczego nie chcesz tam iść .
   - Bo tak .
   - Jak ty nie idziesz to ja też .
   - Ty idź i nie oglądaj się na mnie .
   - Zostaję z tobą .
   Przewróciłam oczami . Chyba nie da mi spokoju . Muszę tam iść . Żeby tylko nie spotkać się z Keithem .
   - Karen wróciła na noc ?- krzyczałam z łazienki biorąc prysznic .
   - Nie . Dzwoniłam do niej dziś rano . Nocowała u Olivii  i Nity Collins .
   - A kto to ?
   - Siostry bliźniaczki . Nasze sąsiadki . Przyjechały wtedy kiedy ty . Mogłabyś mi wszystko wytłumaczyć ?
   - Ale co ?
   - Tę całą sprawę z Keithem .
   - To proste . Karen się w nim buja , a on leci na mnie . Tyle , że ja nic do niego nie czuję i on mi się narzuca .
   - Wczoraj wieczorem wyglądaliście na zakochanych .
   Zatkało mnie . On może tak , ale ja ? Czy naprawdę tak głupio z nim wyglądałam .
   - Przywidziało ci się .
   - Nie tylko mi . Karen też to widziała .
   - To uwierz mi i wytłumaczjej to wszystko . Ona nie chce mnie słuchać .
   Wyszłam z łazienki . Byłam taka niepewna . Bałam się tej szkoły , nauczycieli , Keitha , Karen ...
   - Karen wróci na noc .
   - Nie wiem . Chyba będzie czekała na to , aż ją przeprosisz .
   - Ona nie da mi nawet dojść do słowa .
   Wzięłyśmy torby , narazie jeszcze puste i wyszłyśmy z domu . Na ulicach roiło się od uczniów . Niektórzy mieli tak na oko po 7 lat .
   - Jeżeli będę musiała przebywać w klasie z takimi maluchami to dziękuję .
   - Nie martw się . Tu są grupy: dziecięca i młodzieżowa .
   Dalszą część drogi przebyłyśmy w milczeniu .
   

   Wpatrywałam się w tablicę z rozkładem sal . Była taka niezwykła . Cyfry cały czas były w ruchu . Wyginały się , skakały , rozciągały i kurczyły .
   No tak . Nie ma się czemu dziwić . To MAGICZNA szkoła .
   - Panno Goldsoul , co panna  tak gapi się na tą tablicę jak cielę w niemalowane wrota ? Na lekcję marsz!
   Odwróciłam się ciekawa , któż do mnie się odzywa . Nie było nikogo . Przesłyszałam się . Dziwnym trafem moje oczy powędrowały niżej . No tak . Nie przesłyszałam się . Przede mną , a raczej w moim cieniu stał sięgający mi do pasa profesorek . Był prawie zupełnie łysy. Na krzywym nosie miał okulary . Był ubrany zupełnie normalnie w garnitur i białą koszulę .
   - Już idę - odpowiedziałam .
   Wsiadłam do windy . Sala numer 305 jest pewnie gdzieś na górze . Wysiadłam na ostatnim piętrze . Pod klasą 305 czekała już Karen . Myślałam , że odwróci się ode mnie i pójdzie gdzieś , ale patrzyła na mnie i stała w miejscu . W jej oczach nie było już ani śladu odrazy .
   - Szukałam cię . Mam ci coś do powiedzenia . No więc ...
   - Zaraz , zaraz . A ty się na mnie nie obraziłaś ?
   - Tak było . Ale byłam dziś z Keithem . Trochę z nim gadałam . Okazał się straszliwym nudziarzem . Ja nie lubię takich sztywniaków . Może jest w nim trochę szaleństwa , ale ta szczypta jest już chyba dla kogoś zarezerwowana .
   Wymownie zerkała na mnie . Czułam się szczęśliwa . Nie dlatego , że już nie muszę się ukrywać przed Karen z Keithem ( wciąż nie mogłam odpowiedzieć sobie na pytanie czy coś do nie go czuję ), ale dlatego , że odzyskałam przyjaciółkę . Uściskałam ją gorąco .
   - Nawet nie wiesz jak się cieszę .
   Zadzwonił dzwonek . Nadszedł  ten sam mały człowieczek , jaki zwrócił mi uwagę na korytarzu . Stanął przed drzwiami do klasy , wyjął różdżkę i wypowiedział jakieś trudne słowa , chyba po łacinie . Drzwi otworzyły się . Wszedł do sali i zaprosił do środka resztę klasy .
   Cała nasza grupa liczyła około 25 osób . Dla trzech osób zabrakło siedzeń . Chyba te klasy dopasowywały liczbę krzeseł i stolików do liczby uczniów , bo znikąd pojawiła się trzyosobowa ławka . Profesorek stanął na katedrze .
   -WitamjestemwaszymnauczycielemtransmutacjinazywamsięAlbertBarrentekompletyksiążekktórepojawiłysięnawaszychławkachmaciezabraćdodomów.
    Mówił tak szybko , że trudno było cokolwiek zrozumieć . Potem było odczytywanie nudnego regulaminu szkolnego spisanego w paragrafach . Położyłam się na stoliku mając ochotę na drzemkę . Z transu wyrwał mnie głos Barrena .
   - Panna Goldsoul powie nam jakie obowiązki ma uczeń przebywający w sali lekcyjnej .
   - Eeee ....
   - Dobrze . Za karę przeczytasz wszystkim pozostałe 7 stron kodeksu . Przy takim zajęciu chyba nie zaśniesz .
   Czytałam i czytałam , aż język zaczął mi się plątać . Z ulgą wsłuchałam się w dzwonek .
   Na przerwie zapoznałam kilka koleżanek z klasy :Amandę , Angelę , Lucię , Ellen, Cindy , Georgię , Kirsten i Esme . Chłopców było  w naszej grupie tylko czterech , więc nietrudno było zapamiętać ich imiona :Lynn , Gustav,Sewell i Winston . Nadeszła kolejna lekcja : zaklęcia .
   Nauczyciel od tego przedmiotu nazywał się Pierre McDomino . Jego dziwne imię i nazwisko było częstym powodem kpin i wybuchów śmiechu na lekcji . W zasadzie był miłym skrzatem . Tak , SKRZATEM .
   Nadeszły prace zespołowe . Na tych zajęciach mięliśmy pracować nad projektami edukacyjnymi . Parami . Chłopak z dziewczyną . Nauczyciel Silas Coullin przemawiał .
   - W tym roku dyrekcja postanowiła przydzielić pierwszoklasistom uczniów z drugiej klasy . Więc proszę alfabetycznie podchodzić do tej kuli i losować karteczkę z imieniem waszego partnera .
   W porządku alfabetycznym byłam kolejno 9 . Włożyłam rękę i wyciągnęłam zwitek papieru . Rozwinęłam karteczkę :

KEITH MILLOW

   Tak . Zdecydowanie miałam dzisiaj ślepe szczęście . Sama nie wiedzialam czy mam się cieszyć , ćzy płakać . Pozostałam obojętna . 
   Na zajęciach artystycznych wybieraliśmy dziedziny i działy , w jakich chcemy się doskonalić . Uznałam , że najlepsza będzie dla mnie fotografia . Być może zmienię decyzję w trakcie roku szkolnego . 
   I doskonalenie sprawności fizycznej (DSF ) . Znów przepisy , kodeksy , regulaminy ... Nuda . 
   Do domu wracałam wraz z Caroline i Karen . Torby nie były już puste , ale ciężkie jak nie wiem co . W pewnym momencie Keith próbował wyciągnąć mnie na ,,słówko" ale uciekłam do domu . Siedziałam na swoim łóżku , czekając na koleżanki . Karen usiadła obok mnie . 
   - Już nie musisz się przede mną ukrywać . 
   - Wiem . Ale nie jestem przekonana czy coś do niego czuję . 
   - Narzuca ci się ?
   - No . Straszny natręt z niego . 
   Karen podparła głowę na rękach :
   - Co miłość moze zrobić z człowiekiem ...
   Trzepnęłam ją poduszką . 
   - Ale śmieszne - podsumowałam gdy Przyjaciółka wybuchła śmiechem . 

niedziela, 15 lipca 2012

Rozdział 12

   Caroline i Karen siedziały przy mnie od mniej więcej godziny i bezskutecznie próbowały mnie pocieszyć . Było mi tak głupio . Może to nie do końca moja wina - próbowałam się pocieszyć . Jednak mogłam nie zgodzić się na żadną rozmowę . Mogłam go ignorować .
   Myślałam nad lojalnością wobec Karen . Nie wiedziałam na czym w tym przypadku miała polegać . Że wszystko jej powiem i nie będę kłamać , czy że o niczym nie wspomnę , a Keitha będę unikać jak ognia . Było mi źle .
   - Carmen , co on ci powiedział ?- dopytywała się Caroline .
   - Nic . Nieważne .
   - Nam możesz powiedzieć .
   - Nawet ceną naszej przyjaźni , Karen ?
   Nie odpowiedziała . Pewnie domyślała , że to ma związek z nią .
   Postanowiłam odpowiedzieć na kilka podstawowych pytań . Czy ja go kocham ? Znam go zaledwie kilka dni . Nic o nim nie wiem . Ale w pewnym sensie mi się podoba . Tylko powierzchownie . Nie wiem jaki on jest naprawdę . Jestem tylko przekonana , że mnie kocha . On też mnie wcale nie zna , więc czy taka miłość przetrwa ? Chciałabym zobaczyć jaki jest w środku . Przeszkodą była Karen . Jej zauroczenie . Nie , nie zniszczę naszej przyjaźni , przez jednego chłopaka . Ona jest jedna , a takich jak on są tysiące , miliony . Chyba .
   - Naprawdę nie obrażę się , choćby nie wiem co - obiecała Karen.
   - Nie, to moja osobista sprawa .
   - Czy on... coś ci wyznał ? Ty nie płaczesz przez niego, tylko przeze mnie , prawda ?
   - Nie . Nie ma o czym mówić .
   Minęło popołudnie . Nadeszła noc . Caroline wróciła z długiego nocnego spaceru z Danem . Wyglądała na szczęśliwą .
   - Carmen , ktoś na ciebie czeka .
   Domyślałam się kto .
   -Powiedz , że mnie nie ma .
   - Ale ty jesteś , Carmen . Jeśli nie wyjdziesz , będzie cię szukał . Prawda wyjdzie na jaw , bo osada nie jest duża .
   - Powiedz , że źle się czuję.
   - Nie wiem o co ci chodzi , ale radzę ci się z nim spotkać . Nie możesz wiecznie uciekać . Kiedyś staniesz z nim twarzą w twarz .
   - Kiedyś . Nie dzisiaj .
   Karen , chyba wiedziała co się święci . Patrzyła na mnie nic nie rozumiejąc.
   - To Keith . Co o n tu robi ? czego od ciebie chce ?
   - Nie mam zamiaru wiedzieć .
   Karen sporo kosztowała ta decyzja . Powiedziała :
   - Idź . Może to coś ważnego .
   - Jesteś pewna ?
   - Idź .
   Gdyby nie było żadnych przeszkód , pewnie wyszłabym od razu . Teraz wstrzymywałam się chyba tylko ze względu na Karen .
   Wyszłam przed dom . Keith już czekał .
   Jak przewidywałam , zanosiło się na burzę . Z dala już słychać było grzmoty i huki .
   - Choć . Chcę porozmawiać - powiedział .
   - Zanosi się na deszcz . Nigdzie nie idę .
   - Nie pójdziemy daleko .
   Szliśmy w milczeniu . Wreszcie powiedział :
   - Przepraszam cię za dzisiejszą sytuację . Poniosło mnie .
   - Słuchaj . Znam cię  z ulicy . Spotkaliśmy się przypadkowo . Nic o tobie nie wiem . Ty nie znasz nawet mojego imienia , a już mnie całujesz .
   - Przepraszam . Ja wiem , że zrobiłem źle , ale ... Naprawdę jesteś wyjątkową osobą . Czuję to .
   - Keith . Naprawdę mogę być twoją koleżanką , przyjaciółką . Nic więcej .
   - Dlaczego ?
   - Byłoby to nie w porządku wobec ... mojej przyjaciółki .
   - Blokuje cię .
   - Nie . Tylko jest w tobie zakochana .
   Zapadła cisza . Oddalilismy się już spory kawałek od mojego domu . Deszcz najpierw kropił , potem lekko padał . Teraz lało jak z cebra .
   - Choć schronimy się tam - zaproponował Keith .
   Weszliśmy do małej komórki na narzędzia ogrodnicze . Tak bardzo boję się burz . Szczególnie gdy błyska , czekam z niepokojem na grzmot . On i tak wreszcie zaskakuje mnie swoją mocą .
   - Nie rozumiesz ? Ja cię kocham .
   Nie miałam teraz nastroju na konwersacje . Jeszcze przyjdzie na to czas .
   - Ja wiem , że będziesz na mnie zła . Proszę .
   Znów mnie pocałował . O wiele dłużej niż poprzednim razem . Jakoś nie miałam ochoty się wyrywać . Może już wtedy byłam w nim zakochana ? Nie wiem . Wiem tylko , że ciężko mi było się od niego oderwać .
   Deszcz ustał . Tylko co jakiś czas migały błyskawice . Wracaliśmy do domu .
   - Nie powinniśmy się więcej spotykać -  powiedziałam .
   - Tak uważasz ? I tak zobaczymy się jutro w szkole .
   No tak . Nie pomyślałam o tym .
   - Proszę cię nie narzucaj mi się. To dla mnie trudne .
   Jeszcze kilkanaście metrów dzieliło nas od mojego mieszkania . Wziął mnie za rękę . Nie miałam znów siły by się wyrywać . Po raz trzeci mnie pocaował . Na pożegnanie . Czułam się szczęśliwa . Stanęłam na werandzie . Patrzyłam jak się oddala . Wtedy zauważyłam Karen patrzącą przez okno . Niewątpliwie będzie kłótnia . Nie myliłam się .
   - Jak możesz ! Myslałam , że jesteś inna . Byłam przekonana , że nic między wami nie jest . Ja ci wierzyłam , rozumiesz ? !
   - Karen , proszę cię , posłuchaj .
   -Nie mam zamiaru znów wysłuchiwać twoich kłamstw !
   - Ale to nie moja wina . Zrozum .
   - Tak tak . Samo z siebie wyszło , hę ? Naprawdę jesteś bezczelna  , z tymi wymówkami i w ogóle . Myślisz tylko o sobie ! Egoistka !
   Nie będę się więcej bronić . Może zawiniłam , a może nie dokońca . Karen wyszła . Trzasnęła drzwiami i po prostu przepadła w głuchą noc .
   - Wiesz co ?
    - Ty tesz zamierzasz mnie potępiać , Caroline ?
   - Nie . Tylko to było nie fair .
   - Ale to on zaczął . Nie ja .
   Caroline nie odezwała się ani słowem . Zgasiłam światło . Poszłam spać wcześniej niż zwykle . Nasłuchiwałam jakiegoś hałasu świadczącego o tym , że Karen wróciła . Nie doczekałam się. Usnęłam .

sobota, 14 lipca 2012

Rozdział 11

   Następne dni płynęły tak jednostajnie , że było aż nudno . Nić się nie działo i tylko tykające wskazówki zegara mówiły , że czas nie stoi w miejscu .
   W niedzielę wieczorem zaczęłyśmy się denerwować jak to będzie w nowej szkole . Karen nieustannie szukała odpowiedniego ubrania w swojej torbie .
   - Nie mam w co się ubrać . Nie chcę wyglądać jak uczennica zerówki w białej bluzce i ciemnej spódnicy ! Przecież tam będzie masa przystojnych chłopaków !
   Caroline rozpaczała nad fryzurą .
   - Jeśli upnę włosy w koński ogon , będę wyglądała jak kujonek . Jeżeli wepnę tę wielką spinkę , będę niczym profesorka ! Kiedy rozpuszczę , będą mi latać na wszystkie strony ! Jak zwiąże w dwa koki to ...
   Głowa mi pękała od tego zamieszania . Pokój znów wyglądał jak pobojowisko . Wszędzie leżały ciuchy Karen , szczotki i spinki Caroline i moje buty . No bo ja miałam problem z butami . Przecież nie włoże tenisówek , szpilek ( nawet takich nie mam ) , adidasów , czółenek ( bo mi w nich niewygodnie ) . Pasowałyby mi normalne baleriny , lecz zostawiłam je w domu .
   Taak ... Znów trwało to do późna w nocy , ale tym razem ja zawiniłam . Sukienki Karen ( jak zazwyczaj każde ) były jednoczęściowe , Caroline miała każdą spinkę innego rodzaju , a buty ? Zawsze są dwa .  Nim do każdego znalazłam parę , minęła druga ...
   Obudził mnie telefon Caroline . Nastawiła budzik dwie godziny przed wyjściem , by nie spieszyć się w ostatniej chwili . W końcu jest nas trzy , a łazienka tylko jedna . Caroline miała rację . Wyrobiłyśmy się idealnie i nie było niepotrzebnego pośpiechu .
   Maszerowałyśmy przez osadę co chwilę pytając przechodniów o kierunek . Do szkoły miałyśmy ok. jednego km . Był to ogromny wieżowiec . Spokojnie było tam ze trzydzieści pięter . Był do bardziej niurowiec niż szkoła . Przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz . W środku było mniej więcej tak : ogromna winda pośrodku otoczona kwadratowym korytarzem . Wkoło sale lekcyjne . No , no , oryginalne .
   Wyjątkiem była sala do doskonalenia sprawności fizycznej , która znajdowała się w osobnym budynku . Była naprawdę wielka . Jakoś tak cztery razy większa od normalnej sali gimnastycznej . Tam miało się odbyć rozpoczęcie roku szkoleniowego . Hmmm . . . zastanawiałam się dlaczego szkoleniowego a nie szkolnego . Może dlatego , że mamy się tu szkolić a nie uczyć . Masło maślane . W tych wytłumaczeniach nie było wielkiej różnicy .
   Przemówienie dyrektorki Minette Carlone zaczęło się dokładnie o dziewiątej :
   - Witam wszystkich zebranych na uroczystym rozpoczęciu roku szkoleniowego . Witam ciało pedagogiczne , uczniów klas od 2 do 5 , ale przede wszystkim uczniów klas pierwszych . Mam nadzieję , że z radością będziecie bronić naszego dobytku , jakim jest magia .
   Póżniej było przytoczenie legendy o założeniu stowarzyszenia . Wspólnie odśpiewaliśmy hymn szkoły , który wyświetlał się na każdej ścianie , zarówno nuty jak i słowa . Nie było tam rymów , ale utrzymany był w podniosłym i uroczystym nastroju .

     Obronimy , choćby wróg nacierał na nas ciągle
Choćby po naszych czynach zostać miało tylko marne echo . 
Nie pozwolimy by nasz dobytek został zapomniany , 
Bo na świecie mnóstwo naszych potomków i członków stowarzyszenia ....
     I tak dalej , i tak dalej .... Potem było jeszcze zachęcenie do walki w obronie magii i słowa pozegnania . 
     Wracałam z Caroline i Karen do domu . Jeszcze nie zawiązałyśmy zadnych nowych przyjaźni , choć była okazja . Narazie było nam dobrze we trójkę . Nagle znikąd pojawił się Keith . 
   - Cześć dziewczyny ! Mogę na chwilę poprosić Carmen ?
   Karen walczyła z zazdrością , ale wydała zgodę . Nie miałam pojęcia , co on ode mnie chce . Ależ natręt !
   - No mów ! - warknęłam . 
   - Choć dalej . Jeszcze nas usłyszą . 
   Stanęliśmy za jakimś domem wśród drzew . 
   - No wyduś to - niecierpliwiłam się . 
   Keith wziął moją twarz w ręce i bezapelacynie mnie pocałował . Zaczęłam się szarpać. Udało się . Odbiegłam od niego . Obejrzałam się . Patrzył na mnie ...  z miłością ... Uciekłam od niego . Minęłam Caroline i Karen . Wpadłam do domu . Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać . 

piątek, 13 lipca 2012

Rozdział 10

   Gdy wróciłyśmy do domu na naszych łóżkach leżały już gotowe plany zajęć . Na szczęście wszystkie zostałyśmy przydzielone do jednej grupy . Oto cała rozpiska :

Poniedziałek: 8:00

1. Historia magii
2. Rzucanie uroków
3. Rzucanie uroków
4. Samoobrona
5.Zaklęcia
6.Doskonalenie sprawności fizycznej
7.Samoobrona

Wtorek: 9:20

1. ------
2.-------
3. Teleportacja
4. Zaklęcia
5 . Prace zespołowe
6. Zajęcia artystyczne
7. Doskonalenie sprawności fizycznej

Środa: 8:40

1.------
2. Teleportacja
3. Obrona przed złymi mocami
4. Doskonalenie sprawnosci fizycznej
5. Rzucanie uroków
6. Zajęcia artystyczne
7. Podstawy walki
8. Magia zakazana
9. Historia magii
10. Magiczne organizmy

Czwartek: 8:00

1.Magiczne organizmy
2.Okrzyki wojenne
3.Magia zakazana
4.Obrona przed złymi mocami
5. Wróżbiarstwo
6. Widzenie rzeczy niewidzialnych
7.Teleportacja

Piątek:10:00

1.-----
2.-----
3.-----
4.Wróżbiarstwo
5.Widzenie rzeczy niewidzialnych
6.Zajęcia wyrównawcze
7.Poprawy sprawdzianów i diagnozy

Zajęcia artystyczne przeprowadzane są w dwóch dziedzinach : muzyka i plastyka . Każdy wybiera odpowiadający mu dział muzyki: śpiew , historia muzyki , kształcenie teoretyczne lub gra na instrumencie ( fortepianie , skrzypcach lub puzonie ), lub odpowiadający mu dział plastyki : rzeźba , historia plastyki , fotografia , robótki ręczne . Można wybrać najwięcej 3 działy ale warunkiem jest by należał on do tej samej dziedziny . Wyjątkiem jest Karen McLine , która otrzymała dar przebywania w dwóch miejscach na raz i może rozwijać swoje umiejętności w zakresie różnych dziedzin . 
Numery sal lekcyjnych są rozpisane na korytarzu głównym szkoły . 
Lekcje trwają 30 minut , a każda przerwa 10 minut . Pomiędzy lekcjami zakazuje się wychodzenia poza teren szkolny . Każde wykroczenie karane będzie zgodnie z regulaminem i kodeksem szkoły .
Uroczyste rozpoczęcie roku szkoleniowego odbędzie się w poniedziałek (7 listopada) w sali do doskonalenia sprawności fizycznej .
                                                                                Z poważaniem dyrektor Szkoły Strażników Magii
                                                                                             
                                                                                           Minette Carlone 
                                 

- Tak z pewnością to będzie niezwykły rok szkoleniowy- powiedziałam po przeczytaniu planu zajęć . Karen z nabożną czcią patrzyła na swoje imię wymienione w informacji . Tryskała dumą . Teraz wszyscy wiedzieli o jej darze . I każdy z pewnością jej zazdrościł . Ja sama chętnie poszłabym na fotografię , ale ciągnęło mnie też do nauki gry na jakimś instrumencie , np. fortepianie . Ale to niestety są inne dziedziny , a ja się nie rozdwoję . Proszenie Karen o zamianę naszych darów wydawało mi się wręcz okrucieństwem , gdy ta dziewczyna tak bardzo się z niego cieszyła . 

   Pewnie wyobrażała sobie , że teraz w ten dopisek wpatruje się Keith . O ile oczywiście jest z pierwszego roku .

Rozdział 9

   Obudziłam się jeszcze bardziej zmęczona niż przed spaniem . Wszystko mnie bolało . Ręce od zamiatania szorstkich dywanów przez ponad godzinę bez przerwy . Nie było wyjścia , odkurzacz się sfajczył . Namachałam się jak głupia . Nogi też mnie bolały . Od biegania po pokoju , przysiadania i wstawania , zbierania pojedynczych elementów tostera i odkurzacza . I głowa . Od gorąca , potu i zmęczenia .
   - Jestem jak kaleka - powiedziałam sama do siebie .
   Caroline i Karen poruszyły się w swoich łóżkach . Jednocześnie stęknęły :
   - Ja też .
   Zerknęłam na budzik . 11:04 . Co ? CO ?
   Poderwałam się jak rażona piorunem . W kręgosłupie coś nieprzyjemnie mi strzyknęło .
   - Wstawajcie ! Wiecie która jest godzina ? 11:04 !
   Obie wspólnie podniosły się z pościeli .
   - Już wstaję - zachrypiała Karen . Nie wyglądała najlepiej . Pod oczami miała ciemne i sine worki , usta spuchnięte jak balony , włosy potargane i nieporadnie upięte na czunku głowy . Nic dziwnego spałyśmy zaledwie sześć godzin . Dla jednych to sporo , dla mnie to po prostu koszmar !
   Wyszłam do przedpokoju , by pierwsza zająć łazienkę . Nie lubiłam czekać . Na komodzie leżała kartka podpisana koślawym , aczkolwiek artystycznie ozdobnym pismem : Damaris .
   Jęknęłam . Ona widziała nas w takim stanie . Chciała nam powiedzieć coś ważnego . A my spałyśmy jak zabite .
   - Dziewczyny , mam wiadomość od Damaris !
   - Czytaj - zezwoliła Caroline ziewając .
   - ,, Byłam u was , ale wy jeszcze spałyście . Mam tylko nadzieję , że zdążycie przyjść do mojego gabinetu na 12 : 00 . Zdaję sobie sprawę , że nie wiecie zbytnio co gdzie się znajduje , więc weźcie ze sobą psa , którego zostawiłam przed domem . On was zaprowadzi na miejsce . "
   Popatrzyłyśmy przez okno . Do rynny przywiązany był mały kundelek cały biały .
   - Myślałam , że jak czary to trochę szaleństwa - powiedziała Karen .
   - Nooo ...
   Do wyjścia zostało jeszcze trochę czasu . Zdążyłyśmy jeszcze zjeść śniadanie , złożone z wczorajszego pieczywa . Nikomu nie chciało się iść do sklepu , a gdy ja chciałam się poświęcić , Karen ostro zaprotestowała . Ciągle nie do końca mi dowierza .
   - Chodźcie już . Lepiej przyjsć wcześniej , niż się spóźnić . Nie jestem przekonana jakie ten pies ma ruchy . Zapewne takie jak mój Mafi . Po drodze musi obwąchać każdy krzaczek -zapewniła Caroline .
   Już prawie południe . Upał i duchota . Pewnie będzie burza . Odwiązałyśmy psa i poszłyśmy w kierunku przez niego wskazywanym . Ludzie przebywający na ulicy patrzyli na nas ciekawie .
   - Pewnie Damaris im za to płaci .
   - Chcą się podlizać Damaris i wyprowadzają jej psa na spacer .
   Ignorowałyśmy te wszystkie niezbyt przychylne zaczepki . Lepiej nie dolewać oliwy do ognia .
   Kundelek stanął przed ogromnym budynkiem przypominającym swym kształtem meczet . Zapukałyśmy . Drzwi same się uchyliły . Wnętrze było kolosalne . Całość to jedno wielkie pomieszczenie . Damaris siedziała przy biurku w okrągłych okularach . Coś czytała . Słysząc nas spojrzała w naszą stronę i zaprosiła na fotele obok niej .
   - Wyspane ?Tak smacznie spałyście , że nie miałam serca was budzić . Ani nawet czatować przy was i straszyć - popatrzyła na mnie .
  - Wyspane - zapewniłam .
   - No więc uświadomiłam sobie , że poprzez legendę jaką poznałyście niewiele dowiedziałyście się o powodzie naznaczenia . Chcę wam to wyjaśnić . Otusz od poniedziałku zaczynamy nowy rok szkoleniowy . Macie przez pięć lat przyuczać się , jak walczyć z nieprzyjaciółmi magii . To nie będzie zwykła szkoła . Będziecie robiś masę projektów , wyjeżdżać na obozy przetrwania . Wszystkie koszty będą pokrywane przez dyrekcję . Obowiązuje was kilka przedmiotów takich jak m.in: samoobrona , teoria i historia magii , zaklęcia i rzucanie uroków . Będziecie wysyłani na specjalne misje . W dalszych latach nauki będziecie sprawdzani ze swoich umiejętności przez Komisję Szkoleń Magicznych . Rodziców możecie odwiedzać raz na dwa tygodnie w weekendy . Plany zajęć zostaną dostarczone do waszych domów dziś po południu . Wszystkie podręczniki i przybory szkolne znajdziecie na poszczególnych lekcjach . Noo i chyba tyle . A ... jeszcze chcę wam przekazać , że wszystkich naznaczonych w tym roku jest 77 .
   - Damaris ? A co z rodzicami Karen ?
   - Niestety nie udało się przekonać dyrekcji do zmiay wyroku . Twój brat zawinił, Karen , i nie możemy nic już zrobić . Teraz wszystko w waszych rękach . Wiem , że nie powinnam tego robić ale przymknę oko , jeśli zaczniecie działać we własnym zakresie . Nie powiemwam jak możecie to zrobić , bo okazałoby się , że jestem niekompetentna . To tyle . Coś jeszcze chcecie wiedzieć ?
   - Nie . Dziękujemy - powiedziałyśmy i poszłyśmy w stronę domu .

czwartek, 12 lipca 2012

Rozdział 8

   - Wiesz co ? Ja zamierzam zaufać Damaris . Mówiła , że pomyśli jak uratować twoich rodziców - powiedziałam do Karen , gdy wszystkie trzy siedziałyśmy w pokoju .
   - A jeśli my wstąpiłyśmy do jakiejś sekty , może ona chce dla nas jak najgorzej ?- martwiła się dziewczyna.
   Caroline nad czymś myślała . Wśród nas była obecna tylko ciałem . Jej duch unosił się gdzieś nad ziemią .
   - Sprawiała wrażenie dobrej kobiety - próbowałam pocieszyć przyjaciółkę .
   - Pewnie musi , bo gdyby powierzchownie było widać , że jest zła to nikogo nie nakłoniłaby do wstąpienia tutaj - oponowała Karen .
   - Dlaczego masz wszystkich za osoby , które tylko i wyłącznie chcą ci szkodzić , no wiesz : zabierać chłopaka , na złość zabijać rodziców , co ?
   - Ty za to jesteś strasznie łatwowierna . Znasz tę kobietę zaledwie dobę i już jej wierzysz .
   Atmosfera w pokoju zaczęła się zagęszczać . Kłótnia wisiała w powietrzu . Nie miałam zamiaru tak łatwo odpuścić .
   - Tak , wierzę jej . Gdyby nie zależało jej na nas już dawno nie byłoby cię na świecie !
   - Ona chce nas wykorzystać do złych celów !
   - Wcale nie !
   - Wcale tak !
   - Nie !
   - Tak !
   - Spokój !- krzyczała Caroline .
   - Nie !
   - SPOKÓJ !!!!
   Nie wiem co się ze mną stało . Miałam ochotę wydrapać Karen oczy . Caroline patrzyła na nas olśniona .
   - Mam . Wiem jak możemy pomóc rodzicom Karen !
   - Kto powiedział, że ja chcę jej pomóc ?! - wypaliłam.
   - Hyyy ... -wściekała się Caroline . - Jeśli się nie pogodzicie , idę do Damaris i powiem jej wszystko . I podkreślę , że się od was wyprowadzam .
   Zaległa cisza . Łypałam groźnie na Karen .
   - Długo z nią nie wytrzymam - pomyślałam .
   Nagle wyobraźnia podsunęła mi obraz kamiennych posągów ludzi . Obok nich siedziała Karen . Płakała . Jej dłudie włosy były mokre od łez i potu . Zrobiło mi się jej żal .
   - Sorry - wyszeptałam . - Nie możemy dopuścić do nieszczęścia .
    Caroline popatrzyła na Karen . Wymownie . Bardzo wymownie .
   - Przepraszam - powiedziała koleżanka patrząc gdzieś w bok .
   - No dobra . Więc już mówię wam o co mi chodzi - zaczęła Caroline . - Wypróbujemy nasze moce . Przekonamy się , czy mogą nam pomóc w tej sytuacji . Ty pierwsza , Carmen .
   Pomyślałam chwilę . Przepowiadałam już przyszłość Damaris . Ale to było co innego . Musiałam patrzeć w jej oczy i bardzo się skupić . Nie miałam okazji spojrzeć w oczy mamie , czy tacie Karen . Nigdy ich nie widziałam , więc nie mogłam sobie ich nawet wyobrazić .
   Skupiłam się usilnie . Nic nie przychodziło mi do głowy . Nie widziałam światełka w poplątanych tunelach mojego mózgu . Pustka .
   - Musiałabym spojrzeć im w oczy .
   - Więc jeśli nasze moce zawiodą wybierzemy się do nich . Teraz ty Karen . Rób swoje .
   - Ja mogę być w dwóch miejscach naraz , więc mogę się tam tylko wybrać osobiście . Ty Caroline pokaż swoją moc .
   - Ja wewnętrrznym okiem widzę przez ściany . Nie jestem pewna , ćzy zobaczę twoich rodziców przez te wszystkie ściany domów jakie nas dzielą . Ale spróbuję .
   Caroline zamknęła oczy . Oddychała powoli i bardzo głęboko . Wyraźnie się rozluźniła . Rozłożyła ręce , podnosiła je i opuszczała . Wskazujące palce skierowała na boki .
   Wtem toster zbzikował . Zaczął wyrzucać z siebie  grzanki jak oszalały . Zerwałyśmy się wszystkie , by ratować sytuację . Chciałyśmy wyłączyć go z prądu , ale wtyczka leżała na podłodze do niczego nie podłączona .
   - Boże co się dzieje ?!- panikowałyśmy .
   Nagle odkurzacz postawiony po przeciwnej stronie pokoju zaczął przeraźliwie wyć . Zrobił się taki hałas , że trudno było wytrzymać . Rzuciłyśmy się do niego . Z każdej dziurki zaczęły wypadać drobinki kurzu . Latały wokół nas jak błyskawice . Całe szczęście , że odbiegłyśmy od tostera , który celował już tylko okruszkami . Przegrzany wybuchnął rozpadając się na dzieciątki małych kawałków .
   Odbiegłyśmy też od odkurzacza tknięte złym przeczuciem . Podskakiwał w miejscu jak żaba i wył coraz głośniej .
   - Uciekamy !!! - krzyknęła Caroline . Karen nie mogła powstrzymać się od śmiechu . Rechotała jak głupia . Wybiegłyśmy na dwór . Karen chyba dostała kolki , bo zwijała się teraz na chodniku .
    W jednej chwili nastąpił kolejny wybuch .
   - Chyba już po wszystkim - nieśmiało otworzyłam drzwi do środka . Dom wyglądał dosłownie jak pobojowisko .
   - Jak ja nienawidzę sprzątać - stęknęła Caroline gdy zobaczyła to pole walki .
   - Mamy zajęcie na cały wieczór .
   - Nie wiedziałam , że patrzenie przez ściany w wykonaniu Caroline może narobić tyle szkód - zdziwiła się Karen wciąż się śmiejąc .
   Wszędzie leżały kawałki tostów spalonych prawie na węgiel . Na podłodze , szafkach , łóżkach i lustrze wisiały drobinki kurzu i ,, wnętrzności " odkurzacza . Naprawdę , wieczór zapowiadał się ciekawie .
   Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Damaris .
   - Ooo . To ty już wiesz- powiedziała do Caroline. - Zmieniliśmy ci dar . Masz zdolność pirokinezy .
   Uśmiechnęła się szeroko i wyszła.
   - Ale fajnie ! Od zawsze o tym marzyłam ! - krzyknęła Caroline .
   Karen przestała się śmiać . Minę miała poważną .
   Zauważyłam to . Powiedziałam do niej :
   - Chyba nie uważasz , że to był zamach Damaris na nasze życie .
   Teraz wszystkie śmiałyśmy się do rozpuku .


   I co ? Jest wieczór . Najlepszy wieczór w moim życiu . To nic , że musimy sprzątać ten bałagan . Ważne , że robimy to razem : ja , Karen i Caroline .

środa, 11 lipca 2012

Rozdział 7

   Popołudnie minęło mi na czytaniu książek i rozmyślaniach . Doszłam do wniosku , że jeszcze nie wiemy o sobie wszystkiego . Znamy przecież tylko legendę powstania Stowarzyszenia Strażników Magii . Zadna z znas nie rozumie , co my mamy tu robić , bo wiadomo - niby strzec magii jak sama nazwa na to wskazuje . A siedzimy jak te kołki w mieszkaniu patrząc na spadające krople deszczu. Do niczego nas nie zmuszają , niczego nie uczą , więc co my tu robimy ? Doszłąm też do jeszcze jednego wniosku : niedługo nadejdzie grudzień i może wtedy coś zacznie się dziać . A jeżeli nie , to może od nowego roku coś ruszy . Miejmy taką nadzieję , bo niedługo wszystkie trzy zanudzimy się na śmierć .
    No właśnie , wszystkie trzy . Raczej dwie , bo Karen wcale się do mnie nie odzywa i nie trafiają do niej żadne argumenty. Wciąż uważa , że próbuję jej odbić chłopaka . Tym bardziej , że kilka razy mnie dziś odwiedził  . Nie wiem , skąd wziął mój adres , ale co chwila zaglądał przez okno do naszego wspólnego pokoju .
   - ,, Co on ode mnie chce ? Karen chyba nigdy mi nie wybaczy "- myślałam , zaniepokojona o naszą przyjaźń. Keith ciągle wracał i wpatrywał się we mnie niebieskimi oczyma . Przez szybę . Nie miałam zamiaru go wpuścić do środka , bo utwierdziłabym tylko Karen w jej przekonaniach . Jemu chyba odbiło .
   Hmmm ... Karen ... Strzelała we mnie piorunami  za każdym razem , gdy nasze spojrzenia się spotkały . Była zła jak osa . Ja miałam dobre intencje . Chciałam pomóc jej rodzicom , ale skoro ona ma mnie gdzieś , to niech radzi sobie sama .
   - Caroline ?- zagadałam , gdy Karen wyszła z domu .
   - Co ?
   - Dlaczego Karen mi nie wierzy ?
   - Nie wiem . Ona taka jest .
   - A ty ?
   - Co ja ?
   - Wierzysz mi ?
   -Chyba tak .
   - Chyba ?
   - Nie wiem co o tym sądzić . Ja was nie widziałam .
   Zasłoniłam story , bo Keith znów zaglądał do mojego pokoju . Powoli mam go dosyć .
   - Idę do niej , może zgodzi się porozmawiać .
   Narzuciłam na siebie płaszcz przeciwdeszczowy i wyszłam przed dom .
   Na dworze wszystko straciło kolory . Wszędzie szaro , buro i ponuro . Karen siedziała na werandzie i tępo patrzyła przed siebie . Gdy usłyszała moje kroki , zerwała się z krzesła i próbowała wejść do domu . Zagrodziłam jej przejście .
   - Przepuść mnie , bo jak nie ...- zagroziła.
   - Puszczę cię jak ze mą pogadasz , wszystko ci wyjaśnię .
   - Nie będę z tobą gadać .
   - Musisz .
   - Ja nie mam żadnych obowiązków wobec ciebie .
   - Masz tylko ten jeden . Proszę .
   Karen przekonała się . Chyba myślała , że dam jej spokój .
   - Ja go nie podrywałam , ja tylko ...
   - Nie tłumacz się , ja wiem jak było - przerwała mi .
   - Najpierw wysłuchaj mojego monologu , a później komentuj . Ok ?
   Karen założyła nogę na nogę , splotła ręce i spuściła głowę . Słuchała .
   - Szłam do sklepu i ....
   - Tak , to akurat wiem . Powiedz mi tylko co robiłaś z Keithem .
   - ... I przypadkowo się z nim zderzyłam . Po prostu na siebie wpadliśmy . I tyle . Potem każdy poszedł w swoją stronę .
   - Phi ...! Coś bardzo uprosciłaś tę swoją historyjkę . W takim razie co ci dał do ręki na odchodnym ?
   Kartka z numerem telefonu chłopaka zaczęła mi ciążyć . Ołowiany papier .
   Spuściłam głowę . Jeśli jej to powiem , ńa pewno mi już nie uwierzy . Trudno, próbuję.
   - Dał mi swój numer telefonu - pokazałam jej kartkę .
   - Nie udawaj , że nie jesteś nim zainteresowana . Poprosiłaś go o ten numer !
   - No wiesz ...? Ja go wcale nie znałam . Masz mnie za kogoś , kto specjalnie wpada na przystojnych chłopaków na ulicy i wyłudza numery telefonów ?
   Chyba nie miała mnie za kogoś takiego, bo powiedziała :
   - I naprawdę nic między wami nie było ?
   - Nie było i nie będzie . Nigdy . A co masz na niego oko ?
   Dziewczyna zarumieniła się gwałtownie . Znów stała się miła i piękna w moich oczach .
   - Nooo ....
    Weszłyśmy do mieszkania . Caroline zasnęła .
   - Niech śpi . Choćmy na spacer . Trochę się rozjaśniło .
   Miałam okazję , by z nią powaznie porozmawiać .
   -Zamierzasz coś zrobić w sprawie rodziców .
   Oczy Karen pociemnieły . Wiedziałam , że ta rozmowa sprawi jej ból .
   - Tak myślałam . Tylko nie wiem, co mam robić.
   - A dzwoniłaś  ? Wszystko w porządku u nich ?
   - Wszystko ok .
   Niebo zachmurzyło się . Zaczął padać deszcz .
   - Choć pomyślimy nad tym w domu .
   Jak dobrze , że między nami się poprawiło . Teraz mogę jej pomóc .

wtorek, 10 lipca 2012

Rozdział 6

   Po nagłym ,, wyjściu " Damaris miałyśmy naprawdę poważny problem ze śniadaniem . Może się to wydawać błahe , ale gdyby ktoś z was znalazł się w takiej sytuacji , nikomu nie byłoby do śmiechu . Ja ostatni posiłek spożyłam , gdy byłam jeszcze w domu .
   Poświęciłam się więc i wybrałam się w poszukiwaniu jakiegokolwiek , nawet najuboższego spożywczaka . Z zamiarem ,, zarazwrócenia " narzuciłam na siebie tylko płaszcz przeciwdeszczowy .
   Na zewnątrz było chłodno , a z dachów spadały ciężkie krople . Pogoda pod psem . Gdybym była u siebie , pewnie byłabym już w szkole . Ciekawa byłam , czy ktoś zauważył moje zniknięcie poza mamą . Wątpliwe .
   Maszerowałam mokrymi uliczkami błądząc i skręcając co chwilę w ukazujące się rozwidlenia dróg . Wszędzie tylko domy i  domy . Ni śladu sklepu . Na ulicy pustka . Co jakiś czas tylko z mieszkań wychylają się małe główki dzieci z oczami rozczarowanymi pogodą . Właśnie skręcałam na prawo w kolejną uliczkę . W samym rogu połączeń prostopadłych dróg rósł rozłożysty krzew , jakiego nigdy nie widziałam . Deszcz nasilił się , postanowiłam przyspieszyć . Nagle czołowo we mnie wszedł jakiś chłopak . Może w moim wieku , albo ciut starszy . Zaskoczona tą stłuczką krzyknęłam , co mi się zdarza dość często , jak chyba sami zauważyliście . Chłopak skłonił głowę i popatrzył na mnie . Miał włosy koloru blond i śliczne niebieskie oczy . Był wyższy ode mnie o kilka centymetrów . Staliśmy tak chwilę w milczeniu . On też zdawał wrażenie pilnie przypatrującemu się moim oczom .
   - ,, Dlaczego ja się muszę rumienić "- pomyślałam z odrazą do samej siebie .
   Przystojniak postał jeszcze chwilę . Na poczekaniu wyjął z kieszeni kartkę i zapisał na nim dziewięć cyfr .
   - Wiesz co z tym zrobić- powiedział , uśmiechnął się , że aż mi dech odebrało i odszedł , oglądając się na mnie często i dając sygnały , że mam zadzwonić .
   O jaaa .... to mam szczęście . Nieubrana jak nalezy , nieuczesana . No cośśś takiego . Co on o mnie pomyślał . Wtem zza sąsiedniego drzewa wyszła Karen . Popatrzyła na mnie z odrazą . Gdy ta nienawiść strzeliła we mnie, odwróciła się na pięcie i poszła .
   - Pewnie zdenerwowała się , że tak długo nie wracam - pomyślałam .
   Biegiem puściłam się ścieżką w dalszych poszukiwaniach spożywczaka . Jest . Znalazłam . Kupiła parę bułek , kilka innych zjadliwych drobiazgów i zawróciłam do domu .
   Karen już tam była . Siedziała z podkulonymi nogami i wpatrywała się w pościel .
   - Karen , co się stało ? Przepraszam , że tak długo mnie nie było . Chyba jesteś głodna .
   Dziewczyna tylko na to czekała . By skoczyć mi do gardła .
   - Wyśle się ciebie do sklepu to i tak za mało rozrywki , tak ? Taka z ciebie flirciara , że jeszcze za chłopakami latasz ! A żebyś wiedziała , że z ciebie żadna przyjaciółka !!!!!! Pocałuj się gdzieś , z tą swoją pieprzoną urodą ! - wypaliła .
   - Ale Karen , o co ci chodzi ?- nie wiedziałam , że ona operuje takim zasobem słownictwa.
   - Co ty myślisz , że ja nie widziałam , jak mi spod nosa Keitha zabierasz . A ty ..... !
   - Ja go spotkałam przypadkiem . Nawet z nim nie rozmawiałam . Nie wiem jak ma na imię . Dlaczego na mnie wrzeszczysz ?!- zdenerwowałam się nie na żarty . Co ona sobie myśli . Widziała mnie z nim i co z tego ? Skąd miałam wiedzieć , że on należy do niej ? Mówiła , że jej nie interesują chłopcy ! Co ona sobie wyobraża ?
  Caroline patrzyła na mnie niewinnie wzruszając ramionami .
   - Porozmawiajmy - zaproponowałam Karen .
   - Cały czas rozmawiamy , chyba że tego też przypadkiem nie usłyszałaś .
   Minęły trzy minuty milczenia , podczas których koleżanka mozolnie ubierała kurtkę . Wzięła parasol , wyszła z mieszkania i trzasnęła drzwiami .

poniedziałek, 9 lipca 2012

Rozdział 5

   Wtorkowy poranek wstał rzeźki i trochę chłodny , choć spodziewać się można było pierwszych przymrozków . Jak każdego ranka chciałam pobiegać przed śniadaniem , ale nie było dane mi cieszyć się tymi doświadczeniami .
   Gwałtownie zerwałam się z łóżka , czująć obcy dotyk na mojej skórze . Otworzyłam oczy . Boże jak ja wyglądam . Naprawdę mam takie wielkie oczy i strasznie spuchnięte usta ? Co się stało z moim nosem . I co tu robi to lustro ? Pomyślałam chwilę i doszłam do wniosku , że najlepiej będzie gdy zacznę piszczeć . Uruchomiłam więc swoje jeszcze zachrypnięte struny głosowe . Nagle twarz po drugiej stronie lustra poruszyła nię nieznacznie . To nie moje odbicie . To Damaris .
   Patrzyła na mnie z zaciekawieniem .
   - Dlaczego mi się pani tak przygląda ?
   - Jesteś bardzo ładna gdy śpisz .
   Dawno ktoś nie prawił mi komplementów . Całe dwa dni temu usłyszałam od mamy , że ładnie wyglądam w łagodnym makijażu.
   Tak . Wszystko pamiętam . Już nie jestem w domu . Jestem w ,, domu ".
   - Dlaczego pani tu weszła ?
   - Myślałam , że chcecie poznać powód swojego naznaczenia .
   Na sąsiednich łóżkach siedziały Karen i Caroline też widocznie zaskoczone wizytą Miss .
   - Tak chcemy . Tylko się ogarniemy , dobrze ?
   Damaris skinęła głową na zgodę . Szybko wymknęłyśmy się do łazienki.
   - Nad wami też tak stała ?
   Popatrzyły na mnie jak na wariatkę .
   - Twoje piski obudziłyby nawet umarłego .
   W zawrotnym tempie ubrałyśmy się , a ja ukratkiem podmalowałam oko . No w końcu skoro mi z tym do twarzy , to i jakiś chłopak się skusi ... Na razie nie widziałam tu ani jednego , więc zagadką jest czy jacyś są.
   W salonie Caroline, Karen i Damaris już czekały na mnie . Dosiadłam się do nich .
   - Słuchamy-powiedziałam.
   Damaris zaczęła .
   - Kilkaset lat temu na tych terenach żył pewien człowiek , który wierzył w magię i zjawiska nadprzyrodzone . Nazywał się Allan Banner. Masa ludzi próbowała wybić mu z głowy wszelkie przemyślenia i wnioski , jakie stwierdził . Widział bowiem rzeczy , jakich żaden normalny człowiek nie był w stanie zauważyć. Pewnego dnia stwierdził , że dobrze iż nikt nie chce mu wierzyć . Wiedza , jaką chciał przekazać miała trafiać tylko do wybranych osób . Otrzymał dar czarowania i rzucania uroków . Od tamtej pory wyznaczał ludzi i dawał im szczególne dary : niewidzialność , dar przepowiadania przyszłości - tutaj popatrzyła na mnie.- Wśród niepowołanych osób, które nie zasługiwały na taki zaszczyt znalazł się jednak jeden wówczas jeszcze mały chłopiec . Otrzymał dar nieśmiertelności . Miał na imię Curtis Evilomen. Sprzeciwił się stowarzyszeniu zdradzając miejsce pobytu czarodziejów ludziom walczącym z magią . Allan , wtedy bardzo potężny mag , nie mógł zabrać raz danego daru . Tak więc on umarł , a Curtis nadal żyje , choć się ukrywa . Następcy Allana zmienili strategię i postanowili bronić magii . Nowo przyjęci są bardzo skrupulatnie wybierani ze względu na potencjalnych zdrajców . Jeżeli tacy nie zgodzą się na naznaczenie , ich najbliżsi krewni muszą zginąć . Tylko przez ten rytuał wyznaczony może zapomnieć o tym co widział , a jak sami się przekonaliście , nie można o mnie powiedzieć , że jestem normalnym człowiekiem . Każda z was dostała jakąś moc po niedawno zmarłych starszych czarodziejach , bowiem nie wszyscy są nieśmiertelni . Nigdy nie może się zdarzyć , że dwie osoby mają taki sam dar . Każdy jest wyjątkowy . Ty , Carmen przewidujesz przyszłość patrząc w oczy . Ty , Caroline widzisz przez ściany . Karen, ty możesz być w dwóch miejscach naraz .
    Wszystkie trzy popatrzyłyśmy na siebie . Karen nerwowo zaciskała pięści . Rozumiem jej zdenerwowanie .
   - Dama... Miss Dama...- zaczęłam
   Damaris uśmiechnęła się .
  -Mówcie do mnie po prostu Damaris . Jesteście pod moją opieką , więc macie do tego prawo .
   Naświetliłam jej całą sprawę Karen . Damaris podumała chwilę , powiedziała , że musi pomyśleć . Ulotniła się nagle pstrykając uprzednio palcami .
   - Ona coś wymyśli - próbowałam pocieszyć Karen . - Będzie dobrze . Zobaczysz .
   Karen uśmiechnęła się blado i zapytała :
   - Czy któraś z was ma dar przygotowywania śniadań z zawartości pustej lodówki ?
   Wszystkie parsknęłyśmy niepowstrzymanym chichotem  . Patrząc jednak bezradnie na zakurzone i pełne wszystkiego oprócz jedzenia półki nie było nam do śmiechu .

sobota, 7 lipca 2012

Rozdział 4

   Zapadła noc. Wraz z Caroline i Karen zamierzałyśmy sprawdzić powód  naszego naznaczenia . Nie wiedziałyśmy co tutaj robimy , czy nic nam nie grozi , kim się teraz staniemy ? Lecz wiadomość  o zagrożeniu życia rodziców Karen wstrząsnęła nami niewyobrażalnie . Co ja bym zrobiła gdyby takie niebezpieczeństwo groziło mojej mamie ? Chyba zdesperowana rzuciłabym się w przepaść . A Karmen ? Trochę popłakała , polamentowała , wzięła się w garść i postanowiła za wszelką cenę uchronić swoich rodziców od śmierci . Podziwiałam ją za to . Nie mogłyśmy doprowadzić do ostateczności .
   - Ale co my mamy zrobić ? - martwiła się Caroline.- Chyba trzeba znaleźć Damaris . Ale jak ?
   Wyszłyśmy się rozejrzeć na podwórze . Wyglądało zwyczajnie jak każde inne . Może tylko było tam za dużo kwiatów . Każdy pagórek , każdy czysty kawałek ziemi porastały przeróżne fiołki , tulipany , róże , paprocie , cynie i stokrotki . Wszystko wyglądało mało stylowo ale w świetle dziennym na pewno sprawiało miłe i radosne wrażenie . Nie miałyśmy czasu na poznawanie krajobrazu . Musiałyśmy się spieszyć .
   Szłyśmy wąską ścieżką do zabudowań , w których zapewne mieli mieszkać ludzie . To ostatnie słowo nie chciało mi przejść przez gardło , bo nie wiedziałam czy ja i wszyscy tu mieszkający nadal są ludźmi . Ale narazie tak ich będę nazywać . No więc wędrowałtyśmy w poszukiwaniu ludzi , którzy by nam pomogli . Zapukałyśmy do pierwszego lepszego domu jaki udało nam się dojrzeć .
   - Dobry wieczór - Powiedziałyśmy , gdy w otwartych drzwiach stanęła dorosła kobieta z czarnym półksiężycem na ramieniu . Ubrana była już w pidżamę . Wzrok miała zmęczony , jak gdyby dopiero co się obudziła. - Wie pani może, gdzie możemy znaleźć eee... panią Damaris ?
   Dama popatrzyła na nas karcąco .
   - Miss Damaris mieszka w środku osady - pierwsze dwa słowa wypowiedziała z wyraźnym akcentem.- Idźcie tam i pytajcie . Chociaż ... lepiej wracajcie do domów . Wszyscy tutaj chcą spać .
   Rzeczywiście . Nie tylko wszyscy chcieli już spać , ale już spali . Nigdzie nie paliło się światło i tylko z kominów unosiły się ciemne chmury dymu.
   - No cóż . Pora wracać do domu . Ta pani ma rację .
   Karen wyglądała żałośnie . Mimo wyraźnie malującego się przygnębienia na twarzy , wciąż wyglądała pięknie . Może nawet ładniej niż zwykle .
   - A jeśli jutro będzie już za późno ?- pytała nas spodziewając się jakiejś naszej reakcji .
   - Nie martw się . Zadzwonię do mamy . To od niej wszystkiego się dowiedziałam .
   - Będę ci wdzięczna .
   Zaledwie weszłyśmy do domu , a już zagrała komórka Caroline położona na nocnej szafce przy jej łóżku .
   - Och ... To Dan . Lecę oddzwonić.
   Zanim z Karen zdążyłyśmy cokolwiek powiedzieć nasza przyjaciółka już ćwierkała do telefonu . Słodko się przy tym uśmiechała , jak gdyby Dan stał obok niej . Często , bardzo często powtarzała : ja ciebie też... ja za tobą też ... Karen udała , że wymiotuje .
   Wyszłyśmy do kuchni , by nie przeszkadzać w rozmowie . I żeby ona też nie przeszkadzała nam .
   Wybrałam numer do mamy . Odebrała po pierwszym sygnale .
   - No wreszcie . Czekałam aż zadzwonisz - to było powitanie mojej rodzicielki . - Jak tam ci się wiedzie ? Stęskniłam się za tobą.
   - Mamo , nie ma mnie tylko od...- popatrzyłam na zegarek. Była jedenasta.- pięciu godzin.
   - To wystarczająco długo .
   - Wiem mamo . Mam kłopot . Bo wiesz... mieszkam w jednym mieszkaniu z Karen i Caroline i Karen powiedziała mi , że jej brat nie zgodził się na naznaczenie go . Po ilu dniach twoi rodzice zginęli ? A może zaraz po twojej odmowie ?
   Mama myślała chwilę , aż w końcu odpowiedziała :
   - To się stało tydzień po mojej odmowie . Pewnie nie chcięli bym odniosła wrażenie , że to przeze mnie .
   Odetchnęłam z ulgą . Ufff... Mamy czas .
   - Mamo ?
   - Tak Carmen ?
   - A jaką śmiercią zginęli moi dziadkowie ?
   - Znalazłam ich zamienionych w posągi . Nie było najmniejszych wątpliwości , że to sprawka Strażników Magii .
   - Aha . Muszę już kończyć . Dzięki za wszystko .
   - No to pa, Carmen .
   - Pa, mamo .
   Więc mamy czas . Opowiedziałam wszystko Karen . Odrobinę się uspokoiła . Nagle do pokoju wpadła Caroline .
  - Macie kaskę na koncie ? Ja na swojej komórce wszystko wygadałam . A on nie zdążył się ze mną pożegnać nim zablokowali mi konto ... - dziewczyna wyraźnie histeryzowała .
   - Masz - podałam jej telefon . - Ale tylko jedno słówko . Obiecujesz ?
   - Jasne . Gdyby się ze mną nie pożegnał chyba bym nie zasnęła przez całą noc . Wielkie dzięki .
   Po wyjściu Caroline Karen powiedziała :
   - Ty jej wierzysz ? Mówi co innego , a zrobi co innego . Wygada ci wszystko co do grosza .
   - No trudno . Mam tylko nadzieję , że można tu kupić doładowanie .
   Obie wybuchnęłyśmy śmiechem .
   Może nie będzie tak żle jak myślałam . Oby .

środa, 4 lipca 2012

Rozdział 3

   Karen to wspaniała dziewczyna interesująca się muzyką i literaturą fantasy . Ma długie rude włosy i nieziemski uśmiech. Wielu chłopców próbowało się z nią umówić ale bez powodzenia . Nie jest nimi zainteresowana  . W ciągu jednej godziny zdążyłyśmy się ze sobą zaprzyjaźnić i dobrze poznać . Jest bardzo komunikatywna . Z Caroline znała się już od dawna , bo chodziły  do jednej klasy przed naznaczeniem .
   Caroline to też fantastyczna dziewczyna uwielbiająca jazdę na rolkach i podobnie jak Karen książki fantasy . Jest również miła i uprzejma . Nie miałam żadnych wątpliwości , że zostaniemy przyjaciółkami . Ma chłopaka Dana , ktory dba o nią jak żaden inny . Przy okazji dopowiem , że pakiet tysiąca esemesów wystarcza jej na dwa dni . Jej skrzynka jest wiecznie zapchana wiadomościami od Dana .
   Gdy weszłam do mojego nowego domu od razu współlokatorki wylewnie mnie powitały . Kazały usiąść , zaproponowały herbatę i zaczęły wypytywać o wszystko począwszy od mojej rodziny , a kończąc na przyjaciołach i ewentualnym chłopaku , którego przecież nie miałam. Zanim się obejrzałam zapadła noc .
   - Dzieczyny , po co my tutaj tak właściwie jesteśmy ? Do czego zostałyśmy wyznaczone ? I dlaczego podstepem ?
   - My też nic na razie nie wiemy - odezwała się Caroline.- Ale właśnie ! Jakim podstępem was naznaczono ? Bo ja dostałam zaproszenie do kina od Dana podpisane przez niego tą samą techniką . Nabrałam się i poszłam . Pod kinem nie było nikogo , bo akurat był remont i było nieczynne , a stara pomarszczona kobieta ogłuszyła mnie . Gdy się obudziłam kazała mi spakować walizki , pożegnać się z rodziną i przyjść w wyznaczone miejsce . A jak było z wami ?
   - Ta kobieta Damaris . Wiem tylko tyle , że będzie naszą opiekunką tutaj . Mnie rzekomo zaproszono na wybory miss piękności . Przyszłam więc wystrojona jak ta lala pod wskazany adres , a potem było to samo co z wami - powiedziała Karen .
   Ja milczałam . Nie miałam ochoty przeżywać tego znowu . Zbyt mocno przeżyłam rozstanie z matką . Caroline i Caren jednak nie miały zamiaru zostawić mnie w spokoju .
   - A ty ? Carmen , jak było z tobą ?
   Niechętnie opowiedziałam im wszystko . Tyle pytań chciałam im zadać , choć wiedziałam , że wiedzą tyle samo co ja lub niewiele więcej . Postanowiłam spróbować .
   - Naprawdę nie wiecie po co tu jesteśmy ? Dlaczego zwabiono nas podstępem ? I najważniejsze : dlaczego gdy odmówimy wstąpienia do Strażników Magii nasi rodzice muszą zginąć ?
   Twarz Karen straciła jakikolwiek kolor, usta gorączkowo zaczęły szeptać niezrozumiałe dla nas wyrazy , w oczach pojawiły się wielkie łzy , zamigotały , zabłyszczały i zaczęły spływać strumieniami po zadbanej twarzy dziewczyny.
   - Czemu płaczesz ?- dopytywałam ją wraz z Caroline . - Karen ?
   Karen nie była w stanie , by wyjaśnić cokolwiek . Płakała teraz otwarcie wtulona w kanapową poduszkę . Poczekałyśmy chwilę aż się uspokoi . Trwało to długo , bo gdy przestawała płakać zbierała słowa by coś powiedzieć i znowu łzy toczyły się po smukłych policzkach . W końcu zaczęła .
   - Bo mój brat też został naznaczony wtedy kiedy ja ... nie zgodził się , został w domu i ...- głos dziewczyny znów się załamał . Patrzyłam przerażona na Caroline , która zerkała posmutniałymi oczami przed siebie .