- Ja spowoduję kilka wybuchów , a wy idźcie i zabierzcie Karen i jej rodziców w bezpieczne miejsce - rozkazała Caroline .
Od razu zabraliśmy się do roboty . Podeszłam do Karen .
- Jak się czują ?- wskazałam na kobietę i mężczyznę leżących na posadzce . Mama przyjaciółki była piękną kobietą o rudych włosach i bladej cerze . Naprawdę , zazdrościłam jej urody . Ojciec był przystojnym mężczyzną o krótko przystrzyżonych włosach i starannie wymodelowanej brodzie . Już wiem , po kim Karen odziedziczyła nadzwyczajną urodę .
- Są nieprzytomni , ale żyją . Mają kilka zadrapań po tym wybuchu - lekko się uśmiechnęła .- Będzie dobrze .
- A gdzie twój brat ?
- Na obozie . Nic jeszcze nie wie .
- I nic narazie nie powinien wiedzieć .
- No .
Z pomocą Keitha udało nam się przenieść rodziców Karen na dalszą część podwórka pod rozłożyste drzewo , to był chyba klon - zawsze się mylę . Nakazaliśmy dziewczynie , by tam siedziała i ich pilnowała .
- Caroline właśnie rozbraja te stwory - powiedziałam .
Karen udała przestraszoną . Ale tak naprawdę , wiedziałyśmy , że jeżeli Caroline czegoś chce , to dopnie swego . Okazało się , że jest najbardziej poukładaną osobą z całej naszej trójki.
- Dobra , lecimy . Może potrzebna jest pomoc .
Wział mnie za rękę . Wstąpiła we mnie taka niemoc , że nie miałam siły się wyrwać . Może nawet nie chciałam . Keith pociągnął mnie za sobą . Z daleka przyjemnie było patrzeć , jak Caroline powoduje wybuchy tych zjaw , ale wiedzieliśmy , że to nie przelewki . Opróch ogniowych kul , wokoło latały również zaklęcia ,których mocy nie mogliśmy przewidzieć .
- Jesteś w stanie coś zdziałać bez różdżki ? - zapytałam .
- Dla ciebie wszystko - to po prostu mną wstrząsnęło . On zachowuje się jakbym była jego własnością . Popatrzyłam na nasze ręce złączone w uścisku . Tak właściwie to nie ... To znaczy tak . Jestem jego własnością .
- No to proszę . zrób to d l a m n i e - pocałowałam go w policzek . Popatrzył na mnie zdziwiony . Też w to nie wierzę .
Keith wykrzyczał coś w obcym języku . Domyśliłam się co chce zrobić .
- Nie !!!- zainterweniowałam .- Nie zwołuj ich . Gdyby ktoś z ludzi niemagicznych zobaczył te skrzaty , byłby skandal . Nie zapominaj do jakiej szkoły należysz .
- Nie martw się . Te zjawy , z którymi walczy Caroline użyły specjalnych zaklęć , by uniknąć kontaktu z takimi ludźmi . Zaufaj mi .
Pod jego spojrzeniem , po prostu mdlałam . Zauważyłam , że jest niczego sobie ...
W oddali usłyszałam głośne kroki . Z czasem wyłoniło się stado skrzatów . Nie byli tacy mali , jak pokazują w baśniach . Byli ogromni , niczym ogry z ,, Gumisiów " . W samą porę , bo Caroline miała wyraźne kłopoty z koncentracją . Często nie trafiała w cel . Keith kazał się jej wycofać , pogulgotał coś jeszcze do skrzatów i oddalił się . Pociągnął mnie za sobą .
- Caroline , choć , oni sobie sami poradzą .
Mało brakowało , a zderzylibyśmy się z młodym chłopakiem . Miał brązowe , postawione na jeża włosy . Oczy miał przestraszone i niepewne .
Karen , do której się zbliżaliśmy popatrzyła na niego z nienawiścią .
- Kto to jest ?- zapytałam zdezorientowana .
Przyjaciółka nie słuchała mnie , ale podeszła do chłopaka i przyłożyła mu z płatka .
- Ty .... mówiłeś , że mnie kochasz ... że możesz skoczyć za mną nawet w ogień ... ty chamie ! Idź ode mnie , precz !
Patrzyłam na tą scenę zaskoczona wybuchem furii Karen . Była wściekła , a zarazem rozczarowana . Powoli domyślałam się o co chodzi .
Chłopak odszedł spuszczając głowę . Jednak coś w jego oczach mówiło , że niczego tak nie żałuje , jak spotkania Karen ...
- Dobra . Nie wiem co tu jest grane , ale mam nadzieję ,że wkrótce się dowiem , prawda ?- zapytał Keith.
- Może ...- powiedziała tajemniczo Karen , zadowolona z efektu jaki wywołała .
W chwilę potem nadeszła cała zgraja skrzatów . Chyba wykonali zadanie , bo wyglądali na usatysfakcjonowanych . Nie myliłam się . Po zjawach nie było śladu . Pozostały tylko zgliszcza po domu Karen .
- Gdzie twoi rodzice teraz będą mieszkać ?- zaniepokoiłam się .
- Nie mam bladego pojęcia . A może Damaris pomoże ?
Teraz ona wierzyła w dobroć Damaris . Ja , prawdę powiedziawszy, zwątpiłam . Gdyby jej na nas zależało z pewnością by nam pomogła .
- Nie wiem , czy jej się zechce .
Opowiedziałam , o tym co w tej chwili czułam . Pustka , rozczarowanie , byłam zawiedziona .
- Myślę , że ona nad wami czuwała , tylko pozwoliła działać samym . Nie wierzę , że was opuściła .
- Keith ma rację . byłam niedaleko - z drzewa , pod którym siedzieliśmy zeskoczyła zwinnymi ruchami Damaris w całej swojej krasie .- Chciałam was sprawdzić . W razie niebezpieczeństwa pomogłabym wam .
Nie mogłam uwierzyć w to co widziałam . No tak ,cała Damaris ...
- Co się stało z moimi rodzicami ? Będą żyli ? - pytała Karen .
- Oni tylko śpią zwykłym snem . Dobrze by było , gdybyście anieśli ich do łóżek .
- Ale dom to jedna wielka ruina . Jak mamy to zrobić ?
- Tym już się zajęłam . Magia nie zna ograniczeń - mrugnęła do nas tajemniczo .
Na miejscu pozostałości po starym domu stało nowe , dokładnie takie samo mieszkanie . Wierzyłam Damaris . Magia nie zna ograniczeń .
Doprowadziliśmy wszystko do idealnego porzadku łącznie z rodzicami Karen . Pora wracać do szkoły .
Czyż nie jestem cudowna? Gdybym się bardziej postarała, nie musiał by się wtrącać Keith udając bohatera. (mówi to ze złością na niego)
OdpowiedzUsuńWyraźnie za nim nie przepadasz , nawet w realu :)
UsuńCo to za chłopak, którego pobiłam? Rozdział świetny;))
OdpowiedzUsuńOkaże się
Usuń